Trzy dni temu
Znalazłem się w dużym pomieszczeniu z kilkoma rzędami zapełnionych książkami półek. Było tu widno od wiszących u sufitu lamp. Zrobiłem kilka kroków lustrując dokładnie poszczególne półki, kiedy spośród dwóch, podpisanych jako „Etymologia” i „Masoneria” tuż przede mną wyłoniła się wątła postać starego mężczyzny.
- Dzień dobry – powiedziałem lekko wystraszony.
- Witaj Szarlatanie – odrzekł mężczyzna wycierając szmacianą chustką nos. – Proszę, siadaj.
Siedliśmy naprzeciwko siebie przy owalnym stoliku. Co chwila spoglądałem na starca nieufnie. Skąd on znał moje imię?
- Sam pan tu mieszka? – zacząłem rozmowę.
- Tak.
- Dlaczego?
- Widocznie niewielu dostrzega to miejsce – odpowiedział szybko. Było w nim coś bardzo dziwnego; niby wyglądał tak, jak każdy inny dziadek: miał brodę, siwe włosy i pomarszczoną twarz, ale w oczach… Z oczu przypominał mi psychopatę.
- Niestety nie mogę zaoferować nawet kawy – przeprosił. – Mam nadzieję, że nie będziesz…
- Nie przyszedłem tu, by popijać kawkę – uciąłem. Nie lubiłem, gdy ktoś owija w bawełnę.
- Rzeczywiście – przyznał. – Przesłuchałeś kasetę?
Skinąłem głową na potwierdzenie.
- Zatem opowiem ci o mieszkającej tu przed osiemdziesięcioma laty rodzinie Paterków. Stefan – głowa rodziny, Maria – jego żona, Sylwia – ich córka, i Marek – syn. Ten ostatni, nawiasem mówiąc, był lekko szurnięty. Zresztą, jest po dziś dzień.
Starzec kaszlnął kilka razy w pięść, wygodniej usiadł i oparł łokcie o stolik.
- I pomyśl sobie – kontynuował – że pewnej nocy zabił całą swoją rodzinę. Ojca, matkę i siostrę. A wiesz, po co to zrobił? Tylko po to, by odnaleźć ich potem w innym wymiarze…
- Pan jest nienormalny! – krzyknąłem. Oczekiwałem kryminalnej zagadki, a tym czasem znalazłem się w domu jakiegoś szajbusa. – Idę stąd!
Zerwałem się z krzesła i skierowałem ku wyjściu.
- Chciałbyś spotkać się ze swoimi rodzicami? – zapytał. Stanąłem w drzwiach. Moi rodzice zmarli w wypadku samochodowym, kiedy miałem dziewięć lat. Zaczynam się bać tego człowieka…
- Moi rodzice już nie żyją – powiedziałem odwracając się do starca.
- W tym wymiarze nie, ale w innym tak. Zresztą, chodź i sam zobacz.
Przyjrzałem mu się badawczo. Niestety nie wyczytałem z jego wyrazu twarzy, skąd tyle o mnie wiedział.
- Prowadzi pan – uległem. Przepuściłem starca na schodach, bo jakoś nie chciałem go mieć za swoimi plecami.
Poszliśmy do przestronnego pokoju, który zapewne kiedyś był salonem. Teraz oprócz obskurnych mebli i zwisających z sufitu pajęczyn, znajdowało się w nim tylko duże, wykończone drewnianymi ramami, lustro. To właśnie w nim starzec kazał mi się przejrzeć.
- I co widzisz? – spytał.
To było niesamowite, ale w gładkiej tafli szkła widziałem piętnasto-, może szesnastoletniego chłopca wraz z dwojgiem starszych osób. To byłem ja z moimi rodzicami. Ubieraliśmy wspólnie bożonarodzeniową choinkę.