MELODIA cz.4
Nie pamiętam kiedy znalazłem się na zewnątrz. Wiem, że nagle się ocknąłem na placu świętego Marka, tępo wpatrzony w bazylikę. W takim stanie nie powinienem był wychodzić, być może nikt tego nie zauważył. Ściany bazyliki wydawały się ożywać a to co, dzięki mojej wyobraźni, wyrwało się wreszcie z ich łona, było niewykończone, dziwnie poskręcane i budziło trwogę. Nieliczni ludzie, przechodzący obok mnie, na widok tych potworów uciekali w popłochu lub przynajmniej zatrzymywali się w bezpiecznej odległości. Zdarzyli się i tacy, którzy posunęli się do tego by robić zdjęcia. Błysk fleszy dodatkowo mnie rozstrajał. Nie byłem pewny czy cokolwiek z tego uchwycą. Rozejrzałem się półprzytomnie. Prom! Vaporetto czy jakoś tam, nieważne…Właśnie wsiadali do niego ludzie. Musiałem wyglądać jak naćpany, czułem pełne niesmaku spojrzenia. Dręczyło mnie pragnienie a nade wszystko byłem niewiarygodnie wręcz psychicznie zmęczony.
I właśnie gdy miałem wsiadać usłyszałem dźwięki skrzypiec…
Nie wiem, jak to wyczułem ale od początku byłem pewny, że to właśnie ona. Nikt inny. Może sprawił to nastrój, w jakim byłem. Może w tej muzyce było coś, co od początku odróżniało ją od innych. Muzyka narastała, uciszając gwar rozmów i śmiech.
I nagle zamilkła, w ten denerwujący, specyficzny sposób jak tylko można usłyszeć, gdy ostatni ton dźwięczy w uszach przeciągnięty do granic, wibrujący.
Ludzie jeszcze niczego nie dostrzegli. Niepokój jeszcze nie ogarnął ich serc a cienie lęku zbyli niepewnymi uśmiechami i nagle ściszoną rozmową, jakby znaleźli się w miejscu, gdzie nie wolno podnosić głosu a nie w centrum turystycznego miasta.
Byli straceni.
Czułem jej obecność.
Oszukiwałem sam siebie, myśląc, ze wciąż jeszcze kroczę po krawędzi przepaści.
Właśnie robiłem w jej stronę krok…Już za późno. Nie zatrzymam tak wielu drzemiących we mnie demonów. Nie powrócę do świata rzeczywistości. Głupiec! I szaleniec!
Nie, tylko nie to!