Trzy dni temu
- To… to wręcz niemożliwe – powiedziałem nadal jak urzeczony wpatrując się w lustro.
- Możesz stać się tym chłopakiem – mówił starzec spokojnym głosem. Zbytnio go nie słuchałem. – Warunek jest jeden: musisz mnie zabić, a potem znaleźć kogoś, kto zabije ciebie.
Dopiero te słowa podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Otrząsnąłem się z niedawno doznanych wrażeń i aż krzyknąłem:
- Pan naprawdę jest wariatem! Ja nie jestem mordercą!
- W innym wymiarze już nim nie będziesz. Staniesz się tym niewinnym, kilkunastoletnim chłopakiem. Pomyśl o tym.
Spojrzałem raz jeszcze na lustro. Teraz wraz z rodziną zasiadaliśmy do wigilii. Mama nalewała barszcz z uszkami do talerzy; tata odkładał Biblię na półkę, a ja już chyba myślałem o prezentach.
- A co z tym światem? – zapytałem.
- Zdaje się, że i tak nikogo tu nie masz. Słuchaj – dodał po chwili – mogę dać ci nowe, szczęśliwsze życie. Egzystuję od ponad stu lat i chcę żyć dalej. Z tobą gram w otwarte karty. Przekazuję ci tajemnicę, którą oprócz nas dwóch, zna może jeszcze sam Hitler. Kilkadziesiąt lat wstecz posłużyłem się naiwnym młokosem, którego zresztą znasz. Zamknąłem go w ciemnej, podmokłej piwnicy i przetrzymywałem tak długo, aż odejdzie od zmysłów. Potem pozwoliłem mu siebie zabić.
- Przecież to działo się trzy dni temu – zauważyłem.
- Ale w innym świecie, nie w tym. To jak będzie: zabijesz mnie?
Splotłem ręce na piersi i niewyraźnie pokiwałem głową. Ponownie spojrzałem na lustro. Mama próbowała mi nałożyć na talerz smażone kawałki karpia, którego do dzisiaj nie znoszę. Słyszałem nawet, co do mnie mówi: „Synku, trzeba spróbować wszystkiego”. Powtarzała to w kółko, mierzwiąc mi włosy. W końcu uległem.
Starzec wyciągnął z szuflady w kredensie broń i podał ją mnie.
- Powodzenia – powiedział.
Wymierzyłem i z niewielkiej odległości strzeliłem w serce starca. Uśmiechnął się, nim upadł.
Więc teraz ja jestem panem tej kamienicy – pomyślałem i poszedłem szukać swojego mordercy.