TOPO kontra wielki biust i sadystyczna linia 4
W jeden z upalnych czerwcowych dni, próbę odkrycia chociaż kawałeczka legendarnego amazońskiego gąszczu ukrytej między ciężkimi udami Łapy podjął również Mateo.
W czasie kiedy rzekoma posiadaczka tropikalnych zarośli zaabsorbowana była przepytywaniem jednego z uczniów znajomości odmiany przez przypadki rzeczownika, Mateo zrzucił pod ławkę długopis i schylił się udając, że po niego sięga.
- A jak odmienisz panie Lusio przez przypadki rzeczownik linijka - zaskrzeczała Łapa dzierżąc w prawej ręce drewniane narzędzie tortur, na które z coraz większym niepokojem spoglądał nerwowo odpowiadający przed tablicą pechowiec.
- Mianownik linijka, dopełniacz linijki - bardziej wyszeptał niż powiedział Maszkaron, a na tylnej części jego żółtej bawełnianej koszulki pojawiły się ciemne plamy potu, których przyczyną powstania był tylko w części panujący w klasie zaduch i upał – Celownik, yyy… – zawiesił się na chwilę Maszkaron, ale uniesiona w górę przez Łapę pomoc szkolna szybko pozwoliła mu się zresetować.
- Celownik: linijce - kontynuował niepewnie uczeń rozglądając się w panice po całej klasie – Bieżnik yyy… – podjął straceńczą próbę spanikowany uczeń.
- Co?! Jaki bieżnik?! Bieżnik to ja ci zaraz na dupie zrobię matole!– wrzasnęła spocona Łapa i plasnęła z hukiem linią w blat, podejmując jednocześnie próbę podniesienia się zza biurka i wykonania zamierzonej czynności, która zgodnie z zapowiedzią miała wyrzeźbić na pośladkach Alberta strukturę gumowej opony.
- Pała! Na miejsce! – krzyknęła rezygnując nieoczekiwanie z egzekucji.
Od klasowych ścian przed dłuższą chwilę odbijały się ostatnie tony wrzaskliwych dźwięków wydobywających się z przegrzanej od wrzasków i upału gardzieli Łapy. Uszczęśliwiony Albert Lusio raźnym krokiem wracał do ławki, a polonistka ciężko łapała oddech wspierając łokcie na bokach nauczycielskiego fotela. Opierając się plecami o tylną część mebla, który zaskrzypiał przeciągle, wyciągnęła grube kończyny dolne do przodu i wydając głębokie sapnięcie rozłożyła nogi ospale na boki.
Przełknąłem zdenerwowany resztki śliny. Mateo nurkował pod ławką nie wychylając się przez dobre kilkanaście sekund. Trwało to długo. Zbyt długo.
Zaniepokojony szturchnąłem prawym kolanem w bok schylonego kolegę, a ten po chwili bardzo powoli wynurzył się spod pilśniowego blatu. Oczy miał dziwnie wytrzeszczone, dolna szczęka zwisała luźno, a jego blado-trupią twarz wykręcał grymas obrzydzenia, jakiego nigdy u nikogo nie widziałem. Unosząc brwi, bezgłośnie spytałem go o co chodzi.
- Majtek nie założyła - wyjęczał sinobladymi ustami zszokowany Mateo.
***
Gdy po kilku tygodniach od traumatycznego dla Mateusza waginalnego wydarzenia stałem w miejskim parku, obserwując jak międli on w ustach szkolny zeszyt, jego mina była identyczna.
- Nie daj się stary ! - dopingowałem kolegę, który po wzięciu kilku głębokich oddechów przymierzał się do rozdrabniania drugiej i ostatniej części okładki brulionu - Pomyśl o czymś przyjemnym… na przykład, że jesz ten pyszny pomarańczowy ser, który dostaliśmy w zeszłym tygodniu z darów od księdza.
Nie wiem czy moje słowa pomogły, ale blady jak ściana Mateusz skończył konsumpcję zeszytu. W dłoni zostały mu dwie metalowe zszywki, którymi spięty był brulion. Błagalnym wzrokiem popatrzyliśmy na Spodka. Ten niechętnie, ale odpuścił koledze konieczność konsumpcji tych elementów chyba bardziej ze strachu, niż z litości. Zwycięzca bowiem trzymał się kurczowo za brzuch i raz po raz, targał nim wyraźny odruch wymiotny.