Uśmiech małego pieska
Uśmiech małego pieska
To mój ulubiony przedmiot choć nie wiem jak nazywa się prowadzący. To mój ulubiony przedmiot choć nie wiem o czym tak właściwie jest. To mój ulubiony przedmiot choć muszę co wtorek stawiać się o osiemnastej na uczelni. To mój ulubiony przedmiot choć egzamin końcowy jest podobno horrendalnie trudny. To mój ulubiony przedmiot choć ani przez chwilę nie słucham prowadzącego, a jedynie zerkam, zerkam przez lewe ramię. Tam siedzi ona. Kiedyś ją sobie wyśniłem, wymarzyłem, wykreowałem w umyśle, a teraz jest tuż obok. Dostrzegam, że podobnie jak ja nie jest zainteresowana zajęciami. Coś czyta. Zerkam, spoglądam, rzucam okiem, staram się dostrzec o czym jest książka nad którą się pochyla, ale niestety, nie jest mi dane tego ujrzeć. Za to, dzięki temu, że długie, blond włosy ma zaczesane na lewą stronę, podziwiam jej prawy profil. Idealny. Nieprzesadzony. Nie wierze w to, że jest tu naprawdę. Nie wierzę w to, że siedzi tuż obok mnie. „Chyba wyszłaś z moich snów” - chciałbym móc do niej powiedzieć. Niestety nie jestem do tego zdolny. Niestety ten tekst uważam za żałosny. Niestety nie wiem w jaki sposób miałbym do niej zagadać. Niestety nie wiem jak zacząć gadkę.
Na sali słychać zbiorowe westknięcie oznaczające ni mniej ni więcej, że prowadzący zakończył zajęcia.
Chrzęst odsuwanych krzeseł. Uśmiechy na absurdalnie idiotycznych twarzach. Tupot koślawych, wątłych nóg. A ona mnie mija. Jest szybka. Nieprawdopodobnie zwinna. Śpieszy się. Tylko gdzie tak gna? Dokąd? Do kogo? I już nie czuję jej zapachu. I już jej nie ma. Uleciała wolna niczym pani przestworzy. Nie mogę tego tak pozostawić – podskakuję, ruszam w stronę wyjścia. Twarze bez wyrazu blokują przejście. Niekształtne ciała nie pozwalają mi wyjść. Dopiero po chwili się wydostaje. Zbiegam po schodach na parter. Nie ma jej. Nigdzie jej nie ma. Uleciała niczym nadzieja.
Nie pozostaje mi nic innego jak wrócić do domu. Blisko trzydzieści kilometrów. Droga z przesiadką. Najpierw MPK, później bus i niemal godzina jazdy. Jadę nie widząc w tym większego sensu. Jadę bezmyślnie wpatrując się w demoniczną ciemność za szybą. Zasypiam.
Jesteśmy na plaży. Leżymy na kocu pośrodku ton mikroskopijnych ziarenek lśniącego piasku. Czerwone słońce powoli zanurza się w głębi oceanu.
Jesteśmy u mnie w pokoju. Leżymy, wtuleni w siebie, na niewielkim łóżku. Pierwsze promienie słońca oznajmiają, że świat budzi się do życia. Zerkam na wielki naścienny zegar. Wskazówki są nieruchome.
Jesteśmy w busie. Jedziemy gdzieś przed siebie. Wtuleni, bezpieczni. Wspólnie uciekamy światu znajdującemu się za szybą.
Budzę się w ciemności. Dojeżdzamy na przystanek końcowy. Jestem na wpół przytomny. Czas opuścić busa. Pora aby przejść ten krótki kawałek do domu. Domu, czyli niewielkiego, ciasnego mieszkania na czwartym piętrze blokowego bunkra.
Dziś brnie ku końcowi. Bez nadziei, bez sensu, bez celu. W radiu grają Sprzedawców Marzeń. Zjadam kolacje, biorę prysznic, ścielę łóżko i już szykuję się do snu gdy do mieszkania wraca siostra. Nagle przytomnieję. Jak zwykle jest hałaśliwa. Trzaska drzwiami. Zdejmując buty coś woła i wrzeszczy. „Coco, Coco” - mówi niewyraźnie. Nie rozumiem o co jej chodzi. Czekam, aż wejdzie do pokoju by zapytać czego chce. Ku mojemu zdziwieniu niepewnie, na chwiejnych drobnych łapkach, z zaropiałymi niewyraźnymi, lecz wielkimi względem łebka oczyma wkracza do pokoju filigranowy szczeniak. „Coco, Coco chodź tu” - woła siostra. Jednak ten niewielki bezbronny szczeniaczek mozolnie, konsekwentnie zmierza w moim kierunku. Choć mnie nie zna, choć jestem od niego kilkanaście razy większy podchodzi do mojej wysuniętej z łóżka stopy. Chce ją polizać. Nic, a nic się nie boi. Targa nim dziecinna ciekawość świata. Wstaję do niego. Patrzy się tymi swoimi wielkimi czarnymi ślepiami prosto na mnie. Wyciągam do niego rękę, którą najpierw liże, a później próbuje ugryźć. Jest jednak zbyt mały aby zrobić mi krzywdę. Bez przerwy merda ogonkiem. Podnoszę go. Trzymam jak niemowlaka. Usiadam na łóżku i kładę go tuż obok siebie. Czuję wydzielane przez niego ciepło. On zapewne czuje to samo, tylko że ode mnie. W mgnieniu oka zasypia. Boję się ruszyć aby go nie zbudzić. Boję się ruszyć aby nie zrobić mu krzywdy. W końcu do pokoju wchodzi siostra „Coco” - mówi z troską. Podnosi go wybudzając szczeniaka ze snu. Ustawia na podłodze. Sama przykuca wołąjąc:”Coco, chodź tu!” . Szczeniak idzie jednak do mnie...