Teraz
Błysk ostrza, krew, krzyk – to jedyne, co pamiętam z tamtej nocy. Nie wiem, co się stało. Gdy doszedłem do siebie, człowiek w policyjnym mundurze próbował wyciągnąć ze mnie informacje na temat tego, co zaszło w domu. Nie przyjmował do wiadomości, że nie pamiętam nic z tego zajścia. Chociaż jego wrzaski zdały się na nic, dalej indagował mnie w taki sam, brutalny sposób. Śmierdział nikotyną i kawą.
Nie pamiętam dokładnie tego, co się stało, ale pamiętam jak do tego doszło. Miałem wtedy przyjaciół, rodzinę i prawdziwe życie. Byłem wtedy sobą.
Dzień, w którym moje życie się zmieniło zapowiadał się na kolejny, zwykły dzień. Od południa byłem w bibliotece i wybierałem sobie książkę na wakacje, która miała umilić mi czas po pracy u mojego wujka Darka. Wujek ma plantacje jabłek, a ja pracuję u niego w każde wakacje od jakiś czterech lat. Nie narzekam – dobrze płaci, serwuje ciepły posiłek, który od czasu do czasu pozwala popić piwem, pod warunkiem, że nie wygadam się rodzicom. Trzymałem właśnie wydanie „Zbrodni i kary” w twardej oprawie, gdy podszedł do mnie ten chłopak.
− To naprawdę dobra książka – odezwał się. Uśmiechnąłem się lekko i przeniosłem wzrok na książkę.
− Przepraszam, że tak cię zagadałem, ale widzę, że nie jesteś do niej przekonany – powiedział.
– Tak, to prawda – potwierdziłem. – Nie wiem, co dobrego przeczytać w wakacje. Jego wzrok był dziwny; jasnoniebieskie oczy zdawały przeszywać mnie na wylot, a lekki uśmiech na jego twarzy dopełniał całości, która zdawała się nieco groteskowa.
– Mam na imię Maciej.
– Miło mi, Przemek – Uścisk dłoni był delikatny, jednak stanowczy.
– Widzę, że mamy ten sam problem. Książki na wakacje to mój jedyny problem, w tym okresie. Chociaż cieszę się, że tylko taki.
Na początku czułem się nieswojo.
Wszyscy moi znajomi, znający moje zamiłowanie do książek mówili mi, że jedynym miejscem, gdzie mogę znaleźć dziewczynę jest biblioteka, ale podrywający mnie facet, mówiący mi, że dość mroczne i poważne dzieło Dostojewskiego jest lekturą umilającą czas wolny to już przesada.
– Chyba ją wezmę. Dzięki za namowę – powiedziałem na odczepnego, ponieważ nie chciałem z nim więcej obcować, przynajmniej w tych okolicznościach.
Zaniosłem książkę do znajomej bibliotekarki. Wychodząc, popatrzyłem jeszcze raz za siebie i zobaczyłem, że Maciej (jeśli tak naprawdę się nazywał) obserwował jak wychodziłem. Na chwilę nasz wzrok spotkał się, a mnie przeszły po plecach ciarki, chociaż do teraz nie potrafię sobie wyjaśnić źródła nagłego strachu.
Mój dom znajduje się jakieś dwadzieścia minut drogi od biblioteki, ale pokonywałem ją zawsze z przyjemnością. Wilczy Lasek jest małą miejscowością, położoną w malowniczym zakątku Dolnych Pienin. W sezonie jest tu dużo turystów, ale ponieważ pogoda nie dopisywała, nie było ich wielu. Tylko niektórzy, najbardziej wytrwali, próbowali zdobywać szczyty ubrani w przeciwdeszczowe płaszcze i grube swetry. Pożółkłe liście na drzewach co jakiś czas spadały na drogę, a lekki wiatr miotał je po ulicy. Większa część drogi prowadziła krętą, niezbyt szeroką ścieżką, obok której znajdował się potok. Potem wchodziło się w „wilcze gardło” (taką nazwę kiedyś nadali mieszkańcy temu fragmentowi ścieżki, gdyż oplatają go nagie gałęzie drzew).