Tato
A potem Teresie było już wszystko jedno. Gwoździe i tak już zostały wbite w drewniane pudełko. Kości zjedzone przez chorobę zostały wrzucone do środka. Pamięta jak przez mgłę, że ksiądz mówił o sile walki z chorobą i dziękował rodzinie. Obok cmentarza w wiejskim domu przyjęć odbyło się przyjęcie pogrzebowe. Teresa pamięta, że była bardzo towarzyska i ożywiona, troszczyła się o gości i radośnie przyjmowała kondolencje. Jej radość tak udzieliła się jednemu z żałobników, że ten pomylił się i zamiast złożyć jej wyrazy współczucia życzył Teresie wesoło sto lat! Po sekundzie jednak przypomniało mu się, że nie obchodzi ona urodzin tylko żegna ojca i mocno zawstydzony uciekł. Teresa nie wypiła nawet kieliszka wina, a czuła się jakby wypiła co najmniej butelkę. A potem wszyscy się rozjechali, a ona została z mamą i spędziła noc w swoim starym pokoju gapiąc się w sufit szeroko otwartymi oczami. Potem wróciła do siebie.
Teraz czekał ją powrót do starego życia, tego sprzed roku. Bez strachu, wyczekiwania na najgorsze, bo najgorsze już przecież się wydarzyło. Już po wszystkim. Powrót do świata, który jednak już nigdy nie miał być taki sam. Chociaż wszystko na pozór nadal toczyło się jak gdyby nigdy nic.
Na początku Teresa buntowała się, że przecież nie może być tak samo. Potem przyjęła tę stałość z ulgą. Na więcej zmian nie miała sił. Musiała również uporać się ze swoim nowym „ja”. W końcu był to powrót do rzeczywistości bez kawałka siebie. Wracała niczym weteran powracający z ciężkiej i przegranej wojny. Okaleczony psychicznie i fizycznie, bez ręki, bez nogi, bez serca...Ale jednak ulga. Powoli zaczęła się wyciszać. Upiorne telefony o piątej rano przestały dzwonić. Przesypiała całe noce, nie czuła się ciągle zmęczona i znerwicowana. Kłębek nerwów powoli się rozsupłał. Ludzie przestali jej się wydawać obojętnymi i nieczułymi wrogami, którzy jej nie rozumieją, bo nie przeżyli tego, co ona i na dodatek mają czelność żyć sobie jak gdyby nigdy nic. Chwilę za ulgą przyszła normalność, ale bez euforii. Codzienność, praca, rozrywki, przyjemności. Teresa, towarzyskie zwierzę na początku unikała kontaktów z ludźmi. Najlepiej było jej w domu, przed telewizorem, z książką w ręku, z dobrą kolacją. Zaczęła pokrywać swoje kości tkanką tłuszczową. Jak Feniks z popiołów. Znów żyła.
Minęły tygodnie, miesiące i lata zanim zaczęła o tym mówić. Kiedy już mówiła była do bólu szczera, co niejednokrotnie szokowało jej rozmówców. Teresa pamięta wyraz twarzy swojej przyjaciółki, której zafundowała naturalistyczny opis pogrzebu i tego, co czuła. Nie miała pojęcia, że mówi rzeczy, o których normalni ludzie raczej nie opowiadają nawet najlepszym przyjaciołom. Wychodziła z założenia, że albo wszystko albo nic. Żadnych cukierkowych, sztampowych półprawd o dobrej śmierci w stylu „Tam będzie mu lepiej”. Przeżyła tragedię i nie chciało jej się udawać, że to „taka zwykła kolej losu”. Zweryfikowała przyjaźnie, stała się bardziej otwarta na świat, na inność. Nie była już idealna i nieskażona, więc miała więcej zrozumienia i tolerancji dla tego, co nieidealne. Przestała być zaborcza i tak strasznie zasadnicza jak kiedyś. Jakkolwiek banalnie i okrutnie by to nie zabrzmiało czas naprawdę leczy rany, a traumatyczne i smutne doświadczenia pomagają nam oswajać się ze światem i czasem nawet zmieniają nas na lepsze.