Tato
Tydzień po pogrzebie tato przyśnił się jej po raz pierwszy. Tańczył na swoim przyjęciu pogrzebowym w jasnej koszuli i uśmiechał się do Teresy. Najwyraźniej wreszcie przestało go boleć i mógł swobodnie oddychać. Bez morfiny i aparatu z tlenem. Obudziła się z uśmiechem na twarzy. Gdziekolwiek jest teraz jej tato Teresa bardzo chce wierzyć w to, że jest szczęśliwy. To jest jej wiara. Religia ocierająca się o fanatyzm.
Do dziś ojciec często pojawia się w jej snach i zazwyczaj jest wtedy młody. Teresa jest dzieckiem, a on barczystym panem przed czterdziestką. Są właśnie wakacje, w czwórkę (rodzice, Anna i Teresa) zanurzają gołe stopy w trawie i popijają zimne napoje prosto z butelki (tato piwo, reszta lemoniadę). Obok leży porzucony rower, którym Teresa przyjechała z wiejskiego sklepiku. Pachnie dzieciństwem i latem, słychać ich śmiechy. Teraz już śmieją się inaczej.
Tak właśnie Teresa nieustannie od lat oswaja śmierć i wciąż na nowo oburza się, kiedy ktoś mówi, że jej tato nie żyje. Sześć lat temu pomyślała, że nie może pogodzić się z tą śmiercią, bowiem nie może być w niej zgody na coś tak strasznego i niesprawiedliwego. Bo czy tak naprawdę można oswoić śmierć? Czy można pogodzić się z tym, że nie zobaczymy już nigdy osoby, którą tak bardzo kochamy? Snujemy teorie o sztucznym i plastikowym dwudziestym pierwszym wieku. O tym, że wszyscy chcemy być piękni i młodzi, a śmierć i choroby stały się czymś wstydliwym, nieoswojonym. Czymś, o czym nie chcemy myśleć i pamiętać. Ale czy to źle? Czy pozorny brak śmierci nie jest jedynym sposobem na to byśmy przetrwali? By nasze życie miało sens? By nie myśleć w kółko o tym, że każdy bliski nam człowiek staje się równocześnie osobą, z której śmiercią musimy się liczyć. Warto próbować o tym zapomnieć. Warto próbować zapomnieć o śmierci. Powiedzmy nie „Memento Mori”! Mówmy tak „Carpe Diem”!
Bo czas leczy rany. Teresę przeraża jak bardzo i jak szybko. Ludzie mówią, że to naturalna kolej rzeczy. Umierają dziadkowie i rodzice. Każdy musi przecież kiedyś umrzeć, więc nie ma nad czym się roztkliwiać. Rozpacz Teresy wydaje im się infantylna. A ona z kolei nie rozumie jak z taką łatwością można pogodzić się ze stratą. Wymienić ludzi na innych, młodszych. Zapalić świeczkę pierwszego listopada, pójść do domu i zapomnieć na kolejny rok. Teresa nie potrafi. W jej życiu ciągle jest pusta przestrzeń, czarna dziura w chropowatej fakturze, której nic i nikt zapełnić nie może. Nauczyła się z tym żyć.
Tylko czasem jeszcze wraca strach i ból przed pustymi świętami, przed samotnością. Odzywają się fantomy brakujących kończyn. W domu rodziców, kiedy siedzi przy stole ze swoją samotną mamą. Nad kubkiem taty parującym kawą, której już nigdy się nie napije, nad jego zimnymi kapciami, ubraniami równo ułożonymi w szafie, nad pustą kanapą, nad lodowatym grobem...