świat
-Och, nie panu, tylko Robertowi. Ale wracając do ciebie, naprawdę nie masz domu.
-No, nie mam.
-A gdzie będziesz spać?
-Nie wiem. – Ś wiat spuściła oczy, bardzo posmutniała. Odczuła jak trudno tu o wszystko, o jedzenie, o ciepło. Wszystko boli, wszystko się czuje. Trzeba mieć cokolwiek by tu być. Dreszcze ją przeszły na myśl o noclegu n zewnątrz. W restauracji było tak ciepło, że nie chciała z niej wychodzić.
-Cóż –odezwał się Robert – nie martw się, zawiozę cię do hotelu. A jak będziesz grzeczna, to może nawet trochę w nim mieszkasz. Pieniędzy też nie masz, co?
-Nie, nie mam. Nigdy nic nie miałam.
-Ech, więc przyjechałaś do miasta. Dobrze trafiłaś, pomogę ci je zdobyć. – To rzekłszy uśmiechnął się i patrzył w taki sposób, że świat zapragnęła natychmiast przypierdolić w ryj nieprzyjemnego towarzysza. Niestety musiała zdać się na jego łaskę, więc postanowiła być grzeczna.
W hotelu siedzieli w jednym pokoju. Świat cały czas myślała, że pan Robert pójdzie do siebie. Cóż, widocznie stracił rachubę czasu. Była naprawdę zmęczona, lecz nie śmiała nic mówić. Rozmyślała zatem nad tym jak kurewsko ciężki i złożony jest żywot ludzki. Była skazana na obrzydliwą nachalność obcego człowieka i nie mogła nic poradzić, mogła tylko milczeć i to też pewnie w granicach systemu nerwowego Roberta. Ten zaś nie mogła uwierzyć, że Świat nigdy wcześniej tu nie była, że spadła z księżyca no i że na imię ma właśnie Świat.
-Cóż, jesteś bardzo tajemnicza i intrygująca. Może jeszcze się przede mną otworzysz. A może ci pomogę? – nachylił się zatem do jej bluzki i począł rozpinać guziki. Zerkał od czasu do czasu na Świat, uśmiechając się obrzydliwie. Dyszał ciężko. Śliniąc się, wysunął ryj do Świata, zaczął ją całować i obmacywać. W pierwszym momencie Świat znieruchomiała, nie wiedziała bowiem co to znaczy i jak ma się zachować. Poczuła jednak taki wstręt i złość, że wyrwała się i uciekła. Po drodze słyszała krzyki, że jaką to ona jest idiotką i że takich jak ona, to o n może mieć na pęczki.
Wkurwiona Świat wybiegła z hotelu. Gdyby umiała na pamięć wszystkie przekleństwa tej ziemi, zaczęłaby właśnie wspaniałą recytację. Chciała wrzeszczeć ze złości, zdążyła się jednak zorientować, że w tym miejscu lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Rozbeczała się więc i szła przed się, nie wiedząc gdzie idzie i co na nią czeka. Chciała stąd uciec. Nic się tu jej nie podobało. Faceci byli jacyś niedowartościowani, pomyleni. Miała nadzieję, że nie wszyscy są tacy. Zapomniała zapytać tego Roberta przykrego, czy nie wie może czemu się tutaj znalazła, nie żałowała jednak. Co bowiem od takiego śmierdzącego wieprza można mądrego usłyszeć? Och, nic nie mogła. W głowie miała obraz jak znęca się nad nim, męczy go do końca jego marnego żywota. Ile trwa Zycie?
Wszystko to trwało, istniało tylko w niej, w jej wyobraźni. Tym bardziej ją to irytowało i tym bardziej się wkurwiała. Usiadła na przystanku autobusowym, była bardzo zmęczona. Podciągnęła nogi pod siebie, zakryła twarz dłońmi i płakała. Było kurewsko zimno. Tak minęłaby jej może noc, gdyby nie policja. Nie zabrała jej na komisariat, tylko kazała iść do domu. Świat nie chciała już nic tłumaczyć. Ulegle odeszła.
Przewiało ją niemal na wylot. Czuła się jak szmaciana lalka. Jak się czuje szmaciana lalka? Ech i zamarzła. Umarła…
Nie dowiedziała się po co tu była. W końcu tu wszystko umiera bez wiedzy żadnej. Ach i rodzi się, lecz czy w nieskończoność?