Świat Ojczysty: Rozdział I Część 7 OSTATNIA
— Ładna jest?
— Słucham?
— Pytam się, czy jest ładna.
Kowalsky wygłosił jeszcze parę krytycznych uwag pod adresem Łomacz, ale musiał przyznać, że dziewczyna wyglądała jednak całkiem nieźle.
— Z tego powodu zachowuje się tak, a nie inaczej — stwierdził Ślązak. — Będziemy obserwować jej zachowanie.
Dotarli do koszar. Tam odnaleźli swoje kwatery znajdujące się obok siebie. Przy nich podali sobie ręce.
— Stanisław, powiedz mi. Zdążyłeś odwiedzić grób ojca?
— Jeszcze nie. Czekam od dziesięciu lat, żeby to zrobić, a kiedy nareszcie tutaj jestem, to nie mam czasu. Mam nadzieję, że uda mi się pójść na cmentarz po wykonaniu zadania.
— Jeśli chcesz to pójdę z tobą. Przez dziesięć lat wiele się zmieniło. Znam to miasto, jak własną kieszeń.
— Dzięki, ale chcę to zrobić samemu.
— Rozumiem.
Kapitan Stanisław Tarnowski miał już wejść do siebie, kiedy usłyszał dźwięk otwieranego przez Kowalskiego zamka. Spojrzał na niego. Jego najlepszy przyjaciel spytał tylko krótko:
— Co?
— Powiedz mi. W przeciwieństwie do mnie masz na Marsie dom i rodzinę. Czy twoja żona nie jest, aby zła, że znowu wolisz nocować w koszarach, a nie w domu?
— Też mi pytanie — westchnął Władysław. — Oczywiście, że wolałbym spędzać noc we własnym łóżku przy żonie i córce. Ale jesteśmy na misji.
— Dobra, już dobra. O nic więcej nie pytam.
Mężczyzna z Polski pomachał przyjacielowi i przeszedł przez próg. Zamknął się w pokoju. Dobrze wiedział, że jako rodowity Marsjanin Władysław Kowalsky może spać u siebie. Taki dekret wydał parę miesięcy temu Johan Durand. Mimo tego wolał zostać z nimi. Stanisław doskonale zdawał sobie sprawę, że dla jego przyjaciela Mars był dosłownie wszystkim. Ojczyzną, domem, miejscem pracy. A jutro zapewne przyjdzie stanąć im do walki. Wstyd się przyznać, ale zaprawiony w bojach komandos nigdy nie mógł się do tego przyzwyczaić. Zapewne nie tylko on miał z tym problemy. Jak mawiali podczas szkolenia wykładowcy do walki nie można się przyzwyczaić, a podobno tym, którym się to udało, od dawna już nie żyli.
Tej listopadowej nocy Tarnowski spał mimo wszystko dobrze. Przyśnił mu się ojciec, z którym bawił się w dzieciństwie. Tak bardzo żałował, że nie było go już wśród żywych. W snach tak, jak zawsze ujrzał jego zmęczoną, ale pogodną twarz. Obrazem, jaki utkwił mu w podświadomości była radość ojca z powodu osiedlenia się na nowej ziemi. Pamiętał, jak zapewniał małego, zapłakanego chłopca, że teraz tutaj w nowym miejscu, wśród tych obcych mu ludzi zbudują sobie lepsze życie. Mały Stasiek uwierzył rodzicowi na słowo.