Świat Ojczysty: Rozdział I Część 7 OSTATNIA
— Znam tych dwóch. Kariera, jako piratów średnio im szła. Myślałem, że ja
i Kowalsky zniechęciliśmy ich na dobre, ale widocznie się myliłem.
— Zastanawiam się, czy może istnieje tu inny motyw?
— Ma komandor na myśli zemstę? Bardzo możliwe. Nie zdziwiłbym się, gdyby to był prawdziwy powód. Ich chciwość i pragnienie odwetu równa się tylko ich głupocie.
Człowiek dowodzący Pazurem krótko kaszlnął.
— Przyznam ci się, że chciałbym żeby tak było.
— Ja też. Zastanawia mnie jedna rzecz.
Oficer polskiej marynarki prawdopodobnie domyślał się, o co chodziło Tarnowskiemu. Ze swojego miejsca zerkał na zielono-czerwoną mapę spoczywając przed obliczem dowódcy GROM-u.
— Niech zgadnę. Chodzi ci o to, prawda? — powiedział wskazując na nią prawą dłonią.
— Zgadza się. Zielony korytarz to strefa, po której możemy się poruszać. Czerwona z kolei to przestrzeń, w którą nie wolno nam wlatywać. W dokumentach nie ma więcej szczegółów. Miałem nadzieję, że może pan komandor mi to wyjaśni.
— Nie wiem, o co tu chodzi. Naprawdę — Pledczyński wzruszył ramionami. — Dostałem tylko wyraźne polecenie od Rady, że nie wolno nam opuścić zielonego korytarza. Tylko tyle.
— Żadnych uzasadnień?
— Żadnych.
Wyglądało na to, że obu panów czekała dłuższa narada. Komandos i oficer floty jeszcze przez długą godzinę układali plan akcji. Kiedy skończyli, na zewnątrz panowała już noc. Komandor odprowadził gościa do trapu.
— Zobaczymy się jutro kapitanie.
— Powiadomię moich ludzi. Szczegóły misji uzgodnię jeszcze w środku z porucznikiem.
— Doskonale. Jutro czeka nas ciężki dzień. Życzę dobrej nocy.
— Dziękuję komandorze. I nawzajem. Wszystkim nam się przyda.
— Co racja to racja.
Kapitan Stanisław Tarnowski zszedł po trapie. Na końcu czekał na niego jego najlepszy przyjaciel.
— Już po burzy mózgów?
— Zgadza się, poruczniku.
Obaj szli wzdłuż nadbudówek amerykańskich okrętów. W całej bazie nie było już prawie nikogo oprócz strażników i pojedynczych wojskowych przechodzących pomiędzy poszczególnymi jednostkami. Dopiero rano poranne trąbki i gwizdki pobudzą marynarzy do porannych ćwiczeń. Dwaj przyjaciele szli pomału do swoich kwater. Dyskutowali na początku o powierzonym im zadaniu, ale Stanisław nie chciał za dużo mówić przebywając na otwartej przestrzeni. Władysław Kowalsky doskonale go rozumiał.