Świat Ojczysty: Rozdział I Część 6
ROZDZIAŁ I
STACJA HALLA
Część 6
Podczas gdy Pledczyński dowiadywał się o powierzonym im zadaniu, z holownika wyszła pewna dziewczyna z ogromną torbą na plecach. Robiło się ciemno i nie wiedziała dokąd ma się udać. Wpisała w minikomputer swoje nazwisko. Rozejrzała się. Gdzie nie spojrzeć same okręty. Nie, żeby miała jakieś specjalne wymagania, ale z tego, co pamiętała ktoś miał po nią wyjść. Wzruszyła ramionami. Jak zwykle wszystko działało do dupy. Sama musi odnaleźć miejsce stacjonowania swojej jednostki. Na holowniku zdezorientowana załoga nie mogła jej pomóc. Tak samo jak ona pierwszy raz byli na Marsie.
Na ekraniku wyświetlił jej się numer koszar. Zdumiała się. Toć to na dole! Korzystając z nawigacji zaczęła szukać jakiś schodów albo windy. Dziwne miejsce — pomyślała.
Faktycznie Hellas Base przy pierwszym spotkaniu wzbudzał mieszane uczucia. Okręty cumowały i stacjonowały przy ogromnych rampach połączonych ze sobą. Rampy stanowiły główny element wielkiego, sztucznego portu znajdującego się sto metrów nad powierzchnią. Na dole zaś, na ziemi mieścił się kompleks wojskowy, z koszarami, szpitalem, magazynami i wieloma innymi obiektami, służącymi, na co dzień garnizonowi. Wybudowany na dnie basenu pouderzeniowego Hellas port był największą instalacją wojskową na planecie. Będącą głównym ośrodkiem zaopatrzenia dla floty Ziemian baza pełniła strategiczną rolę w procesie utrzymania władzy nad Marsem. Z racji tego dla kolonistów była ona niczym innym jak solą w oku, miejscem symbolizującym ziemski imperializm. Wielu przedstawicieli miejscowej społeczności mawiało, że dopóki ten sztuczny twór będzie stał na ich ziemi, dopóty oni nie zaznają wolności. Władze doskonale zdawały sobie z tego sprawę, dlatego jeszcze bardziej umacniały Hellas Base. Posunęły się nawet do tego, że postanowiły wznieść drugą bazę na północy.
Dziewczyna przechodząc wzdłuż wystających kadłubów statków nie zdawała sobie z tego sprawy. Pierwszy raz widziała coś takiego na własne oczy. Ogromność tego miejsca, nawet po zmroku uderzała swoim rozmachem. Jak bardzo to wszystko różniło się od ich małego, kameralnego portu w Gdyni. Tam czuła się jak w domu, znała każdy kąt. Tutaj zaś porażona tym, co zobaczyła czuła się, jakby trafiła do nowego, nieznanego świata. Spoglądając na zawieszone w powietrzu ogromne okręty nie mogła się odnaleźć. Idąc zadawała sobie pytanie, jakim cudem człowiekowi udało się zbudować coś tak wielkiego?
Oświetlona przez lampy winda stała w miejscu, jak gdyby specjalnie na nią czekała. Gdy tylko w niej stanęła za nią weszło trzech mężczyzn ubranych w amerykańskie mundury. Ostrzyżone na zapałkę głowy Amerykanów z zainteresowaniem zwróciły się w jej kierunku. Stojąc za nimi odgrodzona własną torbą, starała się nie zwracać na nich uwagi. Jeden z żołnierzy zerknął na jej ramię, chcąc zobaczyć naszywkę. Ujrzał małą biało-czerwoną flagę i z ożywieniem zwrócił się do swoich towarzyszy. Polka usłyszała jedno ciche słowo z jego ust: „Poland”. Pozostali słysząc to odwrócili się ku niej. Tym razem uwagę nieznajomych przykuła odznaka znajdująca się pod flagą. Przedstawiała ona otwartą czaszę spadochronu przegrodzonego wojskowym nożem z cyfrą jeden na końcu, z którego po obu stronach wystawały bliźniacze skrzydła.
— Witamy na Marsie — odezwał się pierwszy, kiedy przestał się już gapić na symbol.