Świat Ojczysty: Rozdział I Część 4
— Będzie jak zechcesz.
— To dobrze. Wybaczcie mi, ale pójdę jeszcze na chwilę do siebie. Peter, miej oko na wszystko, jak mnie nie będzie.
— Wszystkiego przypilnuję. Idź.
— Dzięki.
Razem z nią wstał Gonzales. Wiedziała, gdzie pójdzie. Ciekawa była jak przyjmie jej decyzję Johnson. Sądziła, że raczej nie będzie zadowolony. Na korytarzu skręciła w lewo, a on w prawo. Cieszyła się, że mogła wracać sama bez niczyjego towarzystwa. Nie miała już ochoty na rozmowy. Chciała zostać przez chwilę sama. Teraz jeszcze bardziej rozbolały dziewczynę nogi. Dunne obudził ją podczas snu. Niewyspana wyszła bez prysznica. Była spocona, a na sobie nosiła wczorajsze ubrania, w których pracowała w laboratorium przez cały dzień.
Wiedziała, co najpierw zrobi. Musiała się w środku uspokoić za nim skontaktuje się z szefostwem. Nie lubiła tego robić. Już w myślach układała słowa i zdania, jakich użyje, gdy zza korytarza wyjechało coś dziwnego.
Dwie niebieskie lampki zamigotały na jej widok. Dziewczyna była zaskoczona. Co on tutaj robił? — zadała sobie pytanie, zatrzymując się. Dopiero teraz skojarzyła, że nie było go przy Blanco na dole, gdy wychodziła.
— Witaj siódmy.
— Witam, pani profesor.
Odpowiedział podjeżdżając do niej. Przed nią stał R7. Robot specjalnie skonstruowany do pracy na stacjach kosmicznych.
— Co ty tutaj tak buszujesz, co? Może się nudzisz? Możemy ci załatwić jakiegoś innego robota do towarzystwa. Co ty na to?
— Gdybym był istotą organiczną poczułbym się urażony. Jestem jedynym egzemplarzem siódmej serii. Odbieram to, jako niezadowolenie z mojej pracy. Do tej pory nic mi pani nie mówiła o towarzyszach. Zapewniam, że nikogo nie potrzebuję do pomocy.
Agnieszkę rozbawiły wywody robota. Ach, ten R7. Nachyliła się i położyła prawą dłoń na jego głowie. Lampki na niej zamrugały przyjaźnie.
— Ja chciałam tylko, żebyś miał kolegę. To wszystko.
— Służę wszystkim na stacji. Do tego mnie stworzono. Według mojego oprogramowania pani i pozostali są dla mnie kolegami, panami, rodziną, przyjaciółmi…
— No już, już. Wystarczy. Zrozumiałam — zachichotała. Żeby niektórzy ludzie myśleli tak jak on. Miałaby o wiele mniej zmartwień na głowie.
— Czy ma pani dla mnie jakieś polecenie?
— Ja? Niech pomyślę… jedź na dół i pomóż Blanco. Jeśli go tam nie będzie, to odszukaj go. On ci powie, co robić. Zrozumiano?
— Ależ oczywiście. Jestem przecież maszyną.