Świat Ojczysty: Rozdział I Część 4
ROZDZIAŁ I
STACJA HALLA
Część 4
Deimos obserwowany gołym okiem z Marsa był trudno odróżnialny od gwiazdy, choć sam gwiazdą nie był. Jako drugi w kolejności księżyc okrążał on Czerwoną Planetę w ciągu 30, 5 godziny, co nie więcej pokrywało się z marsjańską dobą. Tak samo jak pierwszy i bliższy księżyc Fobos, Deimos był planetoidą przechwyconą przez Marsa. Z zewnątrz w niczym nie przypominał on ziemskiego Księżyca. Deimos miał nieregularny kształt. Jego powierzchnie pokrywały kratery, ale były one gładsze niż u Fobosa czy Księżyca. Oprócz kraterów jedyne, co łączyło marsjański księżyc z ziemskim to jej skład. Kratery wypełnione były regolitem, podobnie jak na Srebrnym Globie. Nikt nawet nie pomyślał o zamieszkaniu tego niegościnnego miejsca po zasiedleniu planety, którą obiegał. Ignorowany
i niezauważony przez nikogo Deimos robił to, co zawsze. Okrążał wraz z bratem ciało niebieskie, które ich przygarnęło.
Od roku jednak Deimos nie był samotny, mając za towarzysza stację kosmiczną orbitującą nad nim. Znajdowała się ona po jego niewidocznej stronie. Stacja Halla, bo tak się nazywała, z budowy bardzo różniła od swoich innych odpowiedników. Jej głównym elementem był tzw. „rdzeń”. Wyglądem przypominało ono grubą metalową rurę pochyloną pod kątem 15 stopni. Do niego dołączone były inne moduły. Po bokach wystawały panele słoneczne, odwrócone ku Słońcu. Na górze stacji znajdowała się centrala. Przypominała kwadrat, z którego wystawał gąszcz anten i nadajników. Mniej więcej w połowie długości rdzenia nazywanego również pniem z przodu i z tyłu usytuowany był dok mogący przyjąć dwa statki jednocześnie. Na dole, nad powierzchnią Deimosa znajdował się generator i lądownik umożliwiający wylądowanie na księżycu. Całość dopełniały silniki umiejscowione na czterech ramionach umożliwiające zmianę położenia. Dla widza stacja przypominała pochylone drzewo, które zostało zasadzone przez kogoś w kosmicznej próżni. Ludzie zaś zamieszkujący owe drzewo starali się uporać z ostatnimi kłopotami, trapiącymi ich tymczasowy dom.
— No nareszcie — odetchnęła Kejdan, słysząc przyjemny pomruk wydawany przez generator.
— Chodzi, pani profesor.
— Dobra robota, Blanco.
Dziewczyna uścisnęła niskiego, krępego mężczyznę, który odpowiadał za sprawy techniczne na stacji. Będąc o głowę wyższa od niego, wyglądała jak zatroskana matka obejmująca swoje dziecko.
— Dziękuję, to nic takiego. Naprawdę — odpowiedział trochę zmieszany.
— Oj, nie bądź taki skromny! — szturchnęła go w ramię — Twoja żona i dzieci na pewno są z ciebie dumne. Tak samo jak ja.
— Za bardzo mi pani schlebia.
— Dobrze wiesz, że bez ciebie nie poradzilibyśmy sobie. Pozdrów ode mnie Marię i dzieciaki, kiedy będziesz dzwonił do domu. Wiem, jak bardzo za nimi tęsknisz.
— To już rok, kiedy widziałem ich po raz ostatni. Ale może niedługo puszczą nas stąd. Chociaż na trochę.