Świat Kevina cz.III
ni z jego urlopu, który to miał pozwolić mu odpowiedzieć sobie na kilka ważnych pytań- minęło już, a wiedział tylko tyle, że ciągłe znieczulanie zmysłów i ucieczka od rzeczywistości do niczego nie prowadzą. O tym jak cenną rzeczą jest zdrowie, zgodnie z nauką fraszki Kochanowskiego, zdrowy dowie się dopiero, gdy je straci- i tak było w jego przypadku- kolejne dni spędził zmożony chorobą- lekiem było zsiadłe mleko i aspiryna w dużych ilościach. Tydzień urlopu minął jak z bata strzelił, a Kevin dalej był na początku swojej wewnętrznej misji- jednak początek nowego tygodnia przyniósł w końcu odmianę. Po odtruciu z toksyn, mózg Kevina zaczął ponownie pracować na dobrym Kevinowskim poziomie i wpadł on na pomysł- zacznie pisać, dużo pisać, o wszystkim, o życiu, o sobie, o świecie, prawdę o kobietach które miał, nieprawdę o kobietach które chciał mieć, romanse o kobietach których nie mógł mieć nigdy, bajki o kobietach które chciały jego, artykuły o piłce nożnej, eseje filozoficzne o lekkoatletyce, wspomnienia o matce, science-fiction o ojcu, ballady o wsi polskiej, opowiadania o podróżach i szersze opowiadania o podróżach, których nie odbył; wiersze o ludziach z naprzeciwka i o sikorkach, które siadały na jego oknie pod karmnikiem i czekały na umówioną słoninkę. Pisał namiętnie i pisał dużo, czasem wyłączając rozum- pisał sprzężoną i ukierunkowaną wiązką uczuć, jak sprzężonym powietrzem i tak jak sprzężonym powietrzem zachłystywał się czasem i gubił w tym wszystkim- wierzył jednak, że znajdzie w tym wszystkim zagubiony sens życia jak Rycerze Okrągłego Stołu mieli odnaleźć Świętego Graala. Pisał dzień i noc, zalewał się kawą, pił też co nieco mocniejszych trunków, palił mocne papierosy- wierzył, że wtedy widzi się więcej, że wtedy można lepiej czy nawet najlepiej wyrazić to co siedzi gdzieś po czaszką czy ukrywa się gdzieś w trzewiach. Mijały kolejne dni-pisał, ale sensu życia wciąż nie odnajdywał- nie było go w samym pisaniu, nie było go w tym co pisał- czytał też różne książki- ale i w nich sens chował się gdzieś między przewracanymi kartkami, gdzieś między poszczególnymi wersami. To była niedziela wieczór- Kevin był już mocno zmęczony, zagubiony i zawiedziony- pomimo mocnego parcia do przodu, to czego szukał nie pojawiało się- nie wisiało nowe i cudne na tym zardzewiałym słowie honoru, nie rozświetlało jego gabinetu jak nagłe pojawienie się Archanioła Gabriela, nie wypełniało pustego naczynia zbawienną cieczą jak bukłak zagubionego na pustyni- Kevin czuł się oszukany przez samego siebie- zemdlał potrącając segment z którego spadła cenna pamiątka po matce- mały, śliczny wazonik zakupiony przez nią na giełdzie staroci. Ile Kevin leżał na podłodze z rozciętą głową- trudno określić- czas w tym przypadku staje się nad wyraz względny i mało ważny- faktem jest, że ocknął się dopiero po namolnym dźwięku telefonu- może to dzwonił zagubiony sens życia z wiadomością, że już jest w drodze a może to z firmy dzwonili, że niestety musi skrócić swój urlop- prawa rynku i konkurencji są bezlitosne. Kevin podniósł się niedbale, rozmasowując obolałą głowę, szybko też zauważył rozbitą pamiątkę po matce- ona wierzyła, że jest to prawdziwy antyk, on jednak dowiedział się już po jej śmierci, że wazonik nie przedstawia zbyt dużej wartości, z wyjątkiem tej sentymentalnej dla niego. Teraz ten mały wazonik leżał w postaci skorup na powierzchni z dawien dawna nieodkurzanego dywanu a wśród nich spoczywała mała poszarzała karteczka zwinięta w rulon. Kevin pomimo bólu i pomroczności spowodowanej omdleniem i upadkiem, rozwinął rulonik i odczytał słowa napisane drobnym druczkiem- słowa te były jak nagły atak gradu w lecie na środku wielkiego pola ziemniaków - jego zmęczona głowa nie mogła przyjąć takiego szoku informacyjnego- szok był większy od szoku przeciętnego uczciwego Amerykanina po zamachu na Kennedy;ego. W jednej chwili jego cały świat, mocno już nadwątlony i pozbawiony słońca, uległ ostatecznej zagładzie- słowa z małego wazonika wywracały całe jego życie d