Strach - retro kryminał
- Może ma trochę racji? – spytał ostrożnie. – Na wsi panują obyczaje raczej… tradycyjne.
- O tak! Wiem coś o tym. Niektórzy uważają, że powinnam do końca życia nosić wdowią szatę. Ale dość już o tym. Nie pokazałam ci jeszcze wszystkich obrazów.
* * *
Podporządkowane rytmom natury życie na wsi podobało się Adamowi. Rankiem szli z Anną do kurnika zebrać jajka i do ogrodu po zaordynowane przez Agatę warzywa. Wiktor zaraz po śniadaniu znikał, by pojawić się dopiero w porze obiadu. Doglądał pól i finalizował sprzedaż łąki.
Podczas jego bytności doktor Bielecki przyjeżdżał niemal codziennie, by dowiadywać się o zdrowie Barbary. Był to niewysoki, zażywny mężczyzna z wianuszkiem siwych włosów wokół łysiny na czubku głowy.
Zostawał na podwieczorku i przed odjazdem rozmawiał jeszcze chwilę z Drwęcką, trzymając jej rękę w obu dłoniach. Adam usłyszał jednego razu, jak mówił do niej:
- Daj sobie spokój z tymi głupstwami, moja droga. Nie chcę, byś się denerwowała.
Tydzień w Staszewie przeleciał jak z bicza strzelił. Tym razem to Anna i Wiktor odwieźli Tarneckiego na stację. Przy pożegnaniu obiecał im, że przyjedzie za miesiąc.
W Poznaniu był tylko dwa dni. Przygotowywał się do męczącej wyprawy na południe Europy.
Wrócił po trzech tygodniach. W domu czekał na niego list od Anny. Zawiadamiała, że jej matka zmarła niespodziewanie na serce. Została pochowana na staszewskim cmentarzu, w rodzinnym grobowcu Drwęckich.
Rozdział 2
Na marmurową płytę padał ogromny cień białej wierzby.
- Nie mogę sobie darować, że nie było mnie przy tobie.
- To nie twoja wina – powiedziała bezbarwnym głosem Anna.
Pytania cisnęły się Adamowi na usta, ale nie chciał jej przysparzać dodatkowych cierpień. Prawie nic nie jadła. Oczy wydawały się jeszcze większe i ciemniejsze w wymizerowanej twarzy. Wiktor pozornie znosił tę sytuację lepiej, harując od świtu do nocy. Agata przygarbiona, snuła się powłócząc nogami i niemal odruchowo wykonywała swoje codzienne obowiązki.
Objął Annę ramieniem i wolno ruszyli w stronę cmentarnej bramy.
Zobaczył Macieja, który podążał sąsiednią alejką. Mimo woli spojrzał za nim przez ramię. Ogrodnik nie zatrzymał się przy grobowcu Drwęckich, tylko poszedł dalej, w głąb cmentarza.
Podczas obiadu Anna przełknęła zaledwie parę łyżek zupy. Odprowadził ją później do pokoju, by odpoczęła. Zaszedł do kuchni, gdzie zastał Agatę, siedzącą nieruchomo na krześle, ze wzrokiem utkwionym w podłogę. Spytał, czy może wziąć konia. Przez chwilę patrzyła, mrugając oczyma, jakby nie rozumiała, co do niej mówi. Skinęła obojętnie głową.
W Dąbówce zostawił konia na stacji. Nie znał adresu doktora Bieleckiego, ale słusznie liczył, że ktoś wskaże mu drogę.
Lekarz mieszkał niedaleko, w małym dwukondygnacyjnym domku z czerwonej cegły. Adam zastukał mosiężną kołatką. Otworzyła tęga starsza kobieta, zapewne gospodyni, w brązowej bawełnianej sukni. Spod koronkowego czepka wymykały się kosmyki siwych włosów.
- Wpuść pana, Greto – z góry dobiegł głos Bieleckiego. – Zaraz schodzę.
- Proszę, niech pan wejdzie – kobieta mówiła poprawną polszczyzną, zabarwioną jednak wyraźnym niemieckim akcentem.
Poszła przodem i zaprowadziła go do salonu. Stały w nim solidne, dębowe meble. Wszędzie panował nieskazitelny porządek. Gospodyni uprzejmie skinęła głową i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Wkrótce pojawił się doktor. Dopinał pospiesznie guzik przy surducie.
- Zobaczyłem pana przez okno – powiedział. – Czy coś się stało?