Stary Cmentarz
u lat nikogo tu nie spotkałem, ty jesteś pierwszą osobą. Ale nie ma się czemu dziwić. Większość rodzin pochowanych tu ludzi już dawno sama zmarła. - Nie ożenił się pan ponownie? Może to by ukoiło choć trochę pana ból po stracie małżonki. - Nie spotkałem nikogo równie wspaniałego jak moja Jo. Ona była jedyna w moim życiu i nadal tak jest. - Jest pan wielkim człowiekiem. Niewielu teraz potrafi tak mocno pokochać na całe życie i być wiernym nawet po śmierci. Wielu nawet za życia zapomina o przysiędze wierności. - To nie ja jestem wielki, ale to ona była wielka. Naprawdę Jo była wspaniała. Niestety młodzieńcze, musimy się pożegnać. Muszę wracać do siebie. Na tym zimnie kości zaczynają mnie boleć. – starzec uśmiechnął się wstając – Jak masz chłopcze na imię? - Mike, proszę pana. - A więc dziękuję Mike, że na chwilę odpędziłeś moją samotność. Zawsze lubiłem rozmawiać. Mam nadzieję, że wkrótce znów się spotkamy. Jeżeli mógłbym mieć do ciebie prośbę, gdyby po moim odejściu zgasła dziś świeca, proszę zapal ją ponownie. – skulony mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyjął z niej małe pudełeczko zapałek - Do widzenia. Było mi bardzo miło Cię poznać. - Może pana odprowadzę. - Nie, nie trzeba. Nie możesz przecież wyjść po za bramy cmentarza, bo przegrasz zakład, ale mimo wszystko dziękuję. Starzec wolnym krokiem zaczął się oddalać. Mike nadal siedział na ławce rozmyślając o tak wspaniałej miłości, że nawet śmierć jej nie zniszczyła. Obejrzał się za siebie, ale starca już nie było. Zawiał silniejszy wiatr, chłopak spojrzał na świecę, która tylko mignęła i zgasła. Otworzył pudełko zapałek i odpalił jedną. Przed oczami pojawił mu się napis z opakowania: Cotton Club ad.1929 Zapałki wypadły z ręki chłopaka. To było dla niego prawdziwe zdziwienie, miał w ręku pudełko po zapałkach, które spokojnie może uchodzić za zabytek. A na aukcji pewnie, by kosztowało niezły majątek. Podniósł je i zapalił kolejną, teraz zauważył, że nie ma przed nim znicza, który dopiero co płonął rozświetlając mrok. Rozejrzał się, ale nie było nawet śladu po nim. Wiatr zdmuchnął ogień. Światło księżyca padło na płytę nagrobka Jo Ann Smions. Teraz widział daty na nim. Kobieta zmarła w roku 1930, miała zaledwie dwadzieścia dziewięć lat. Uwagę Mika zwrócił również inny nagrobek, znajdujący się obok. Było to miejsce pochówku Arnolda Simonsa, męża Jo Ann, jak wskazywał napis. Mężczyzna zginął na wojnie, przynajmniej do takich wniosków można było dość po mundurze na zdjęciu i dacie śmierci 6.VI 1944 rok, lądowanie w Normandii. Chłopak podszedł bliżej i poświecił zapałką na zdjęcie na płycie, był to człowiek z którym rozmawiał przed chwilą. Na zdjęciu był jeszcze młody, ale nie ulegało wątpliwości, że to ten sam człowiek. Mike wzdrygnął się i oddalił od tego przeklętego miejsca. Teraz był zdecydowany uciekać, szedł szybkim krokiem w kierunku bramy cmentarza. Biegnąc pomiędzy grobami poczuł jak coś łapie go za kurtkę, padł na kolana szarpiąc się i wyrywając. Oczy nabiegły mu łzami. Jednak udało mu się wyswobodzić, odwrócił się by sprawdzić kim jest napastnik. Był pewien, że to już koniec. Ktoś tu był i teraz go zabije, może jednak są tu jakieś żywe trupy. Leżąc na plecach zauważył rozhuśtaną gałąź zwisającą nisko. Na jej końcu znajdował się kawałek materiału wyrwany z jego odzienia. Miał dość, nie interesowało go co inni powiedzą, ten cmentarz jest naprawdę przeklęty. Podniósł się i znów zaczął biec, jednak teraz uważał na gałęzie i omijał je. Kiedy zbliżał się do wyjścia przed sobą ujrzał posąg anioła znajdujący się dokładnie na wprost od bram do nekropolii. Posąg miał złożone dłonie w modlitwie, głowę pochyloną i na twarzy zaznaczoną łzę, skrzydła opadały po plecach boskiej istoty, która klęczała. Chłopak stał chwilę obserwując piękną istotę, wykonaną z taką gracją i mistrzostwem, że wydawała się niemal żywa. Wydawało mu się, że anioł porusza ustami. Zdziwił się, że nie zauważył wcześniej tego posągu. Stałby tak zapewne całą noc, ale z rozmyśla