Srrach
- Od zeszłej soboty. W porównaniu z tym, jak bywało dawniej, zaniedbujesz ostatnio naszą kompanię – rzekł poważnie.
- Wiem, wiem - powiedział z niechęcią. Mam teraz sporo roboty. Sam rozumiesz… Muszę przecież z czegoś żyć – ciągnął dalej. - A i wódki nie dają tu za darmo.
- Niestety, niestety, stary druhu – zaśmiał się. – Ale dość gadki! Siadaj! - powiedział i po chwili, odwracając się w stronę szynkwasu, ryknął – Karczmarzu, kufel piwa i szklankę wódki dla mojego przyjaciela!
Kilka zaledwie świec nie mogło rozjaśnić sali i gdyby nie buzujący w kominku ogień, byłoby prawie ciemno. Przy surowym, ledwo ociosanym stole z buczyny siedziało jeszcze czterech innych mężczyzn. Wszyscy oni znani byli z pijaństwa, burd i nieróbstwa. Najmłodszy, zwany Kozikiem ze względu na wprawę w posługiwaniu się tym narzędziem, miał jakieś dwadzieścia pięć lat i już po jego twarzy można było poznać, że lubił alkohol. Wciąż siedział na utrzymaniu matki. Biedna kobieta ciągle klepała „zdrowaśki” w kościele, żeby syn się zmienił, przestał pić i znalazł sobie w końcu żonę. Najstarszy, na którego wołano Ojciec, był milczkiem i samotnikiem. Towarzystwo, podobnie jak Kazimierz, tolerował tylko przy pijaństwie i rozróbach. Wynajmował się do różnych robót i prac polowych, w ten sposób zarabiając na kawałek chleba i wódkę. Pozostali dwaj to: Kartofel i Mietek. Ten ostatni od wczesnej wiosny do późnej jesieni pracował jako drwal. Nazywano go za plecami głupkiem. „Silny jest jak tur, ale jego rozum można by zmieścić w dłoni” - mawiali złośliwi. „Ale Kazimierzowi nie dałby rady!” – krzyczeli inni. „No, pewnie!” – odpowiadali tamci. O Kartoflu mówiono, że żyje z kradzieży, chociaż nie znalazł się taki, który z czystym sercem mógłby powiedzieć: „Mnie okradł”.
- Kaziu! – odezwał się Protazy. – Gdyby nie ty, dawno bym już rozwalił kuflem łeb temu łysemu pokrace. Powolny jest jak ślimak i tylko pieniądze potrafi liczyć szybko – zarechotał przy tym jak z najlepszego dowcipu.
W tym momencie pojawił się właściciel gospody.
- No, nareszcie! Już myślałem, że musisz wyprodukować te zacne trunki – znowu zaśmiał się Protazy.
- A gdzie Marta? – zwrócił się Kazimierz do oberżysty.