Smutny Sylwester Profesora Bączyńskiego z wesołym końcem
Jest jedna taka noc w roku. Jedyna. Noc, podczas której gruntownym
zmianom ulega cały porządek wszechświata. Dlatego, rzecz jasna, nikt
tego nie zauważa. Ludzie mają ważniejsze rzeczy do roboty niż
przyglądanie się istotnym zmianom w galaktykach. Jedynie wprawny zmysł
filozofa lub... profesora jest w stanie wyłapać pewne nieciągłości,
zachodzące pomiędzy dniem poprzednim a następnym.
Kiedy ludzie
świętują nadejście nowego roku zmienia się coś więcej niż cyfra w
kalendarzu.
***
Ten fakt nie ma z tą historią nic
wspólnego.
***
Pochylony starzec chwiał się przytulony do latarni. Wietrzysko
porywało poły jego płaszcza, łopoczące złowrogo.
- Piekielny
Piotrusiu... – jęknął. – Piekielny Piotrusiu...!
Jego głos niknął w
śnieżnej zamieci. Wiatr zajęczał zrywając kapelusz z głowy mężczyzny.
Śnieg zdążył usypać wzgórek wokół jego nóg.
- Piotrusiu! – załkał
zrozpaczony.
Coś kliknęło. Wiatr ustał, płatki śniegu zamarły w
powietrzu. Uspokojony starzec zaczął ostrożnie odklejać się od stali.
Zza
rogu wyłonił się przyodziany w czerń jegomość. Nosił również czarne
nakrycie głowy, dodatkowo przyozdobione długim czarnym piórem. Jego oczy
przysłaniała czarna maska. Ciemny płaszcz nie zdradzał żadnych oznak
podróży wśród śnieżycy a sam nowo przybyły tryskał wprost entuzjazmem.
-
Jestem, panie. – jegomość w czerni skłonił się nisko.
Staruszek
szarpnął wełnianą rękawicę, która przyczepiła się do słupa.
-
Myślałem, że mnie zostawiłeś... – powiedział z wyrzutem, szukając
wzrokiem swojego kapelusza.
Młodzik w masce wyciągnął zza siebie
przyprószone białym puchem nakrycie głowy starca.
- Wszyscy nas
opuścili... – kontynuował starszy. – Hermenegilda uciekła ze strażakiem.
Pies Fafik leży w szpitalu. Osiołek Porfirion pije od trzech dni.
Gżegżółka zwariował na premierze „Wielkanocy” akurat, psiakrew, przed
samym Bożym Narodzeniem. Zostaliśmy, Piotrusiu, sami... – westchnął
wciskając na głowę kapelusz.
***
Zasmucenie obu panów
mogłoby trwać długo gdyby nie ciąg kolejnych wydarzeń.
***
Poruszyły
się zawieszone nad dachem płatki śniegu. Dało się słyszeć łopot
skrzydeł. Wedle rachuby Piotrusia mogła być to tylko jedna osoba.
-
Czołem, chłopcy! – wprost z nieba sfrunął sześcioskrzydły anioł.
-
Czołem, panie aniołomistrzu! – mężczyźni ożywili się natychmiastowo,
patrząc z radością na świetlistą postać.
- Cóż to za smętne miny?
Gdzież wasza radość! Narodził się nam Zbawiciel!
- Tydzień temu... –
mruknął cicho Piekielny Piotruś..
- Czemu stoicie tutaj na mrozie?
Dlaczego nie świętujecie wraz z innymi, Profesorze?
- Jak świętować? –
odparł starzec smutniejąc na powrót. – Jak świętować kiedy wszyscy nas
zostawili. Zostaliśmy sami... Sami!
- Hermenegilda uciekła ze
strażakiem. – zaczął Piekielny Piotruś. - Pies Fafik leży...
- Wiem. –
przerwał mu Serafin. – Trudno świętować bez przyjaciół... Ale dość tych
smutków! Ruszamy!
Anioł machnął silnie skrzydłami. Świat zatonął w
bieli.
***
- Zmartwychwstał Pan! – rozczochrany
młodzieniec zataczał się idąc ciemną ulicą. Zdawał się być ożywioną
śnieżną bryłą. Śnieg oblepiał go ze wszystkich stron, tak że chłopak
szedł sztywno słaniając się od ściany do płotu i z powrotem. Od czasu do
czasu krzyczał coś jeszcze, mruczał, postękiwał, nie zdając sobie
sprawy z tego, że w każdej chwili może zamarznąć.
Czas się zatrzymał.
Nastała cisza, którą zakłócało jedynie odśpiewywane niedbale „W
ogrodzie oliwnym”. Młodzieniec zatrzymał się konstatując, że napotkał na
jakąś przeszkodę. Przeszkodzie na imię było Piotr.
- Pan pójdzie z
nami... – powiedziała przeszkoda chwytając chłopaka pod