Śmierć nadejdzie nocą...
jak nagły błysk w lesie…” i przerwał: “nie, tak nie może być” - pomyślał i wykasował strzałką wers, chwilę podumał i zmienił na: “jak nagły błysk we wrześniu”. Też nie, zawyrokował i skasował. Wpisywał wciąż nowe wersy, kasował i znowu, a ścienny zegar pokazywał godzinę drugą w nocy. Wreszcie dał za wygraną, lecz wersje wcześniejsze pozostawił. Cóż, musiał zgodzić się z tym faktem, że być może nie napisze najlepszego wiersza świata. Ba, mało tego, może takiego wiersza, choćby istniał nie napisze nikt z żyjących obecnie. A może taki wiersz już został napisany, leży wyryty gdzieś na jakiejś tabliczce glinianej, a może kamiennej, albo spisany na papirusie spoczywa gdzieś w jakiejś piramidzie. Może taki wiersz w ogóle nie istnieje, nie da się go więc napisać. Może są tylko ładne i ładniejsze wiersze, a tego “naj” zwyczajnie nie ma? Tak myśląc spojrzał na ścianę raz jeszcze i zamarł: na jednym ze skrawków pergaminu zamiast hieroglifów, widniał znajomy incipit i cały gotowy tekst. Podszedł i przeczytał po cichu, potem drugi raz na głos i krzyknął ze zdziwienia. Nigdy czegoś takiego nie czytał. Miał przed sobą gotowy najpiękniejszy wiersz, jaki znał. Szybko rzucił się do szuflady, aby wziąć coś do pisania i długopis. Lecz tak się złożyło, że potknąwszy się na dywanie w kwiaty, spadając na dość śliską podłogę, uderzył skronią o kant biurka. Poczuł okropny ból, a uderzając ciałem o powierzchnię, dostrzegł jeszcze oddalający się pokój, pergamin z tekstem i okno, teraz odsłonięte, za którym na nocnym, gwiaździstym niebie spadały niczym świętojańskie fajerwerki ognie, iskry i komety. Tracąc świadomość zapamiętał wiersz ze ściany, którego ostatnie słowa brzmiały: “...dopóki rośnie nadzieja…” i wtedy ciemność go zatopiła w swych niezmierzonych, mrocznych odmętach.
***
Rankiem zaniepokojony brakiem odzewu telefonicznego brat poety, z którym ów był w zażyłych relacjach, przyszedł i znalazł go leżącego na sofie. Pisarz nie dawał już znaku życia, ale dla pewności zszokowany brat wezwał kogo trzeba. Przybyły mężczyzna w bieli po krótkim badaniu stwierdził to, co zwykle stwierdza się u progu tamtej strony. Zabrano poetę na specjalnych noszach, wniesiono do przybyłego międzyczasie ciemnego samochodu kombi, a panowie w białych rękawiczkach dobrze wiedzieli, jak się zachować i co robić dalej. Brat zmarłego, jak się okazało na rozległy atak serca, który prawdopodobnie miał miejsce około drugiej w nocy - “brat nie miał szans, nikt ich we śnie nie ma” - mówił lekarz, jeszcze chwilę został w pokoju. Wtedy na niewygaszonym ekranie laptopa ujrzał czarne litery na białym tle. Przeczytał, podumał i nie zapisawszy z szoku tekstu wyłączył peceta.