Siostra
- Chodź, ty się nie bój, nie zrobię ci krzywdy, nie oszukam, ty dasz mi swoją rękę.
Bez słowa wyciągnęłam dłoń w jej kierunku. Kiedy teraz o tym myślę mam pełną świadomość, że brzmi to dziwnie, dla mnie również. Do dziś nie jestem w stanie wyjaśnić przebiegu całej tej sytuacji. Nie usprawiedliwia mnie brak asertywności, strach ani paraliżująca nieśmiałość, czy brak pomysłu na to jak się zachować. Zostałam postawiona w sytuacji zagrażającej mojemu bezpieczeństwu i nic, kompletnie nic z tym nie zrobiłam. Byłam jak zahipnotyzowana, szłam posłusznie jak baranek na rzeź. Świdrujące spojrzenia Cyganek przewiercały mi umysł i duszę, ich świszczące szepty przyprawiały mnie o zawrót głowy. Byłam przerażona i zachowałam się kompletnie irracjonalnie. W końcu było to centrum miasta, nieopodal, uliczkami Plant przechodzili ludzie. Wystarczyło wstać i z powrotem wtopić się w tłum. Nie zrobiłam tego. Anka też nagle przestała się awanturować. Czułam się jak w transie. Usiadłyśmy na ławce oddalonej o parę kroków od głównej uliczki i zasłoniętej przez rozłożyste gałęzie drzewa. Cyganka wpatrywała się w moją dłoń trzymając ją w silnym uścisku, mamrotała coś pod nosem o tym, co mnie czeka w przyszłości. Nic istotnego. Jakieś bzdury o mężczyznach i przeznaczeniu. Nie pamiętam z nich ani słowa. Myślę, że zapomniałam po pięciu minutach, jeśli w ogóle coś zarejestrowałam. Absolutnie nie byłam sobą, tak jakby ten krąg, który zbudowały wokół mnie wyssał ze mnie całą energię i zdolność podejmowania decyzji, działania. Ukradły mi rozum i duszę.
Po chwili wróżąca mi ciężarna Cyganka ciągle ściskając moją rękę oświadczyła:
- Hmm, nie widzę wyraźnie tego, co ciebie czeka, potrzebuję twojej pomocy, daj mi monetę, najlepiej żółtą, grosz albo pięć groszy, na szczęście.
Wtedy ja, odurzona chyba jakąś dziwną substancją, którą te kobiety najwidoczniej na bieżąco dostarczały do tego miejsca mojego umysłu, gdzie kiedyś zamieszkiwał zdrowy rozsądek, zaczęłam grzebać w mojej przepastnej torbie w poszukiwaniu portmonetki. Wyjęłam portfel, a kiedy otworzyłam go w poszukiwaniu monety Cyganka nagle zmieniła zdanie:
- Lepszy będzie banknot, najlepiej taki z krzyżem, musi być krzyż.
To było coś niesamowitego, jakbym była marionetką, a one pociągały za niewidzialne sznurki. Wróżąca mi dziewczyna wpatrywała się we mnie intensywnie, a wokół ławki na której siedziałyśmy stały pozostałe kobiety. Spojrzałam w bok, zza zielonych liści błysnęły czerwienią rude włosy Anki. Stała bez ruchu i czekała na mnie, a obok niej stała stara i pomarszczona Cyganka, która nazwała ją suką. Wyglądało to tak, jakby jej pilnowała. Na sąsiedniej ławce inna Cyganka wróżyła jasnej szatynce koło czterdziestki. Nie słyszałam poszczególnych słów tylko jej charakterystyczny sposób mówienia, jakby melodię czy zawodzenie. Spojrzałam z powrotem na wróżącą mi dziewczynę. Świdrowała mnie wzrokiem i cały czas powtarzała:
- Musisz dać banknot, daj z krzyżem, inaczej nic nie zobaczę, ja nie chcę twoich pieniędzy, ty jesteś nasza siostra. Należysz do nas, jesteś nasza...
Zajrzałam do portfela, miałam w nim dwa banknoty, jeden dziesięciozłotowy, a drugi o nominale stu złotych. Wyjęłam dziesięć złotych i wyciągnęłam w jej stronę.
- Nie, nie, nie, kochana, tu kwadrat jest, a musi być krzyż. Musi być krzyż! – powtarzała w kółko tonem nie znoszącym sprzeciwu.