Siedem ogrodów - antologia miłości niechcianej
Obudziłem się pierwszy. Z początku nie bardzo potrafiłem określić, gdzie się znajduję, dopiero spojrzenie na Grażynę oprzytomniło mnie. Spała na brzuchu, mocno zaciskając ręce na poduszce. Włosy bezładnie oplatały jej głowę i ramiona. Wyglądała uroczo. Wysunąłem się dyskretnie z łóżka, pozbierałem swoje ciuchy i wymknąłem się do łazienki. Zerknąłem na zegarek, dochodziła szósta. Doszedłem do wniosku, że pojadę stąd prosto do pracy. Pewno dostanę od Marka, opierdziel, za to, że nie zadzwoniłem do niego. Umyłem się i ubrałem w rekordowym tempie i wszedłem do sypialni. Grażyna obudziła się, gdy pochylałem się nad nią. Przywitała mnie delikatnym pocałunkiem.
– Wstałeś już? Mogłeś mnie obudzić – powiedziała, przeciągając się tak ponętnie, że znów poczułem niepokój.
– Wychodzę już Grażynko, bo spóźnię się do roboty. Zamkniesz za mną drzwi?
– Poczekaj, zrobię ci śniadanie.
Zerwała się i szybkim krokiem, narzucając na siebie krótki szlafrok, poszła do kuchni. Zaprotestowałem.
– Kupię sobie coś po drodze. I tak jestem już spóźniony. – zełgałem, wypijając łyk zimnej wczorajszej kawy. Jakaś dziwna siła, wprost wypychała mnie z jej mieszkania. Spojrzała na mnie badawczo. Zrobiłem niewinną minę i pocałowałem ją w policzek. W drzwiach odwróciłem się jeszcze raz w jej stronę, nie bardzo wiedząc co mam powiedzieć, więc siląc się na uśmiech, szepnąłem cicho.
– Dziękuję.
Odetchnąłem rześkim powietrzem. Czułem się dziwnie. Byłem niewyspany i zmęczony, bo ta noc obfitowała w szaleństwa, ale...coś uwierało. Moralny kac? Tak, to chyba właściwe określenie stanu, w jakim się znajdowałem.
Po drodze do pracy kupiłem sobie kilka bułek i jogurt. W warsztacie był już Paweł. Zdziwiony moim wczesnym przyjściem, zagaił zaciekawiony.
– A co ty taki ranny ptaszek dzisiaj?
– A, jakoś nie mogłem spać – mruknąłem niewyraźnie, tłumiąc jednocześnie potężne ziewnięcie.
Paweł uśmiechnął się pod wąsem.
Po trzeciej kawie stanąłem na nogi, chociaż kofeina spowodowała lekki ból głowy. By go uśmierzyć, łyknąłem szybko dwie aspiryny z zakładowej apteczki. Grzebałem właśnie w silniku BMW, gdy nieoczekiwanie poczułem uderzenie w plecy i ktoś mi wrzasnął do ucha.
– Ty palancie, zidiociałeś do reszty?