Rycerz i Żaba
cze fragmenty ciała Dionizosa. Rycerzem wstrząsnął dreszcz. Łzy spłynęły po twarzy. Potwór widząc go po ryknął złowieszczo, wiedząc iż ofiara jest poza zasięgiem. Odgryzł więc głowę konia i zrzucił ją ze skarpy. Łeb obijał się o skały, po czym głucho uderzył o ziemię. De Pompatunia zobaczył w oczach bestii przerażającą inteligencję. Zdjął go paniczny strach, opanował się jednak i zagłębił w mrok cytadeli. Wyważenie starej, spróchniałej bramy nie stanowiło większego problemu. Wszedł do ogromnej sali, w której panował półmrok. Promienie słońca wpadały przez nieliczne okienka, ujawniając fruwające wszędzie tumany kurzu. Spróchniałe i przeżarte przez korniki meble stały pokryte grubą warstwą pyłu. Na wyższe piętro prowadziły stare, betonowe schody. Szlachcic ruszył nimi, wyciągając wpierw miecz, by w razie czego być gotowym do obrony. W zamku panowała jednak złowieszcza cisza.
- A jeśli to nie tutaj, jeśli księżniczka już nie żyje? Jeśli Magmort przeniósł się gdzieś indziej? - te myśli nie dawały szlachcicowi spokoju.
Pokonał jednak stopnie i stanął w długim korytarzu. Po każdej stronie było kilkoro drzwi. Powoli i ostrożnie zaglądał do wszystkich pokoi. Wewnatrz wyglądały niemalże identycznie. Wielkie łoże z potarganym baldachimem, jakiś drewniany stolik, nierzadko zrujnowany i połamany, leżące na ziemi naczynia, a wszystko to pokryte szarym nalotem. Na końcu hallu znalazł kolejne schody. Jął wspinać się po nich. Trafił na kolejne drzwi, tym razem jednak dobrze zachowane i porządnie zamknięte. Dopiero kilkanaście solidnych ciosów twardej, podkutej podeszwy sprawiło, że stanęły otworem. W środku było jasno. Słońce zaglądało tutaj przez ogromne, ozdobione witrażami okno. W centrum pomieszczenia stał stół, a na nim otwarta księga. Przy ścianach stały półki zapełnione grubymi tomami. Na przegniłym fotelu siedział Magmort. A raczej to co z niego zostało. Wyschnięty i zniszczony szkielet odziany w potarganą szatę o niemożliwej do zidentyfikowania barwie szczerzył pożółkłe zęby. Mirand obejrzał go dokładnie. Wiedział do kogo należy. Czuł to gdzieś wewnątrz siebie. Ulżyło mu, lękał się bowiem starcia z potężnym magiem, potrafiącym jednym gestem dłoni posłać w piekielne czeluści cały oddział żołnierzy. Obejrzał zwłoki. Trudno było odgadnąć przyczynę śmierci czarnoksiężnika, ale De Pompatunii ona nie obchodziła. Wziął w rękę leżącą przed trupem książkę. Rozsypała się w pył. Tak samo inne tomy których dotknął. Nagle uderzyła go straszliwa myśl. Co jeśli ona także nie żyje? Piękna Calabrese? Wypadł z pomieszczenia i jak oszalały biegał po twierdzy. Zbadał wszystkie komnaty nie znajdując niczego. Ze złości uderzył pięścią w wystający ze ściany gobelin w kształcie smoczej głowy. Serce mu prawie stanęło, gdy rzeźba opadła w dół, a w ścianie otwarło się tajemne przejście. Ruszył w dół, po wąskich schodkach. Po drodze zapalił skleconą na szybko z kilku starych szmat pochodnię. Po kilku chwilach marszu wszedł do niewielkiego pomieszczenia. Zapalił wiszące na ścianach misy, wypełnione nieznaną mu cieczą, jak się okazało łatwopalną. Oniemiał. Przed sobą zobaczył szklaną klatkę, a w niej ogromną żabę. Żywą żabę. Patrzyła na niego smutnymi oczyma. Gdy przemówiła aż usiadł z wrażenia.
- Witaj szlachetny rycerzu. Czy przybywasz mnie uwolnić?
Mirand nie był w stanie wyrzec ani słowa. Siedział na ziemi wpatrzony w niesamowitego płaza.
- Jestem Calabrese. Magmort zaklął mnie w to zwierzę. Nie lękaj się mnie. Przybyłeś by zakończyć me cierpienia?
De Pompatunia powoli doszedł do siebie. Wstał i skłonił się nisko.
- Szlachetna pani, przybywam by zdjąć z ciebie zaklęcie i razem z tobą zasiąść na tronie Teutoni.
- Teutonia - odpowiedziała żaba - jakże dawno me uszy nie słyszały tej nazwy. By rozwiać czar musisz rozbić szkło i obdarzyć mnie pocałunkiem.
- Dlaczego sama go nie rozbiłaś szlachetna pani? - zapytał ry