Ruskie przyszli! (cz.2/2)
Naprawdę mieli tego dużo. Mogłem w nich przebierać i wybierać, jak na pchlim targu. Po kilku minutach dogadaliśmy się - zostałem, ku swojemu zadowoleniu, nowym posiadaczem kilku pięknych odznak. Oni zaś udali się do najbliższego kiosku „Ruchu”, który im wskazałem. Kupią dwie paczki „Sportów” i też będą zadowoleni.
Wróciłem na podwórko i usiadłem na rurze przy sklepie. Długo nie trwało, jak zjawiło się kilku kolegów. Zacząłem pogwizdywać z cicha, próbowałem zachować minę zblazowanego, ale oczy mi się same śmiały. Kumple od razu coś wyczuli:
– Cześć, Zdzisiek. A co ci tak śmiesznie, co?
– A nic. Siedzę sobie. Fajna pogoda, co? Skoczymy nad jezioro?
– Skoczymy. Co jest?
– A co ma być? Gwiżdżę sobie...
– Nie pieprz. Co tam masz? – jeden z kumpli zauważył moją zaciśniętą dłoń.
– Ach, to... A Ruscy byli i pohandlowałem – dłużej nie wytrzymałem i zaśmiałem się. Pokazałem im moje świeżo nabyte skarby – O, to od nich dostałem za parę złociszy. Fajne, co? Naszej forsy na fajki potrzebowali.
– Gdzie byli?! – na widok odznak, pięknie błyszczących kolorami w sierpniowym słońcu, mało im oczy nie wyszły z orbit. – Gdzie są?!
– Przecież mówię, chcieli fajki kupić, a naszych pieniędzy nie mają. Dowództwo wreszcie puściło ich z lasku na przepustkę. Poszli do kiosku. Poczekajcie, gdzie pędzicie?! Nie chcecie...
Mogłem do nich wołać, jak samotny puszczyk pohukujący w puszczy. Nie zdążyłem skończyć mówić, a już jeden z drugim popatrzyli na siebie, jak na komendę odwrócili się na pięcie i popędzili w kierunku kiosku. Szaleju się najedli, czy co? Ale im błysnąłem przed oczyma odznakami! Niech pędzą, co mi tam, najładniejsze i tak ja już mam. Kto pierwszy, ten lepszy.