Ruskie przyszli! (cz.2/2)
Wrócili po kwadransie. Widziałem po ich zadowolonych twarzach, że i im się udało pohandlować. Jak się okazało, znaleźli ruskich sałdatów w parku, naprzeciw kiosku. Siedzieli tam oni na trawie i rozkoszowali się wciąganym dymem z papierosów. Nie byłem więc już jedynym na podwórku posiadaczem pięknych odznak. Nie zmartwiłem się zbytnio. I tak miałem najładniejsze.
Mijały kolejne dni sierpnia. Chodziliśmy dalej nad jezioro okrężną drogą. Rosyjscy żołnierze na przepustce pojawili się koło naszych bloków jeszcze raz czy dwa. Nie handlowaliśmy już z nimi, aż tyle niepotrzebnych złotówek nie obciążało naszych kieszeni. Nie byliśmy sknerami, daliśmy szansę zaopatrzenia się w ich odznaki innym kolegom, z okolicznych domów.
Była już prawie połowa sierpnia. Rankiem zebraliśmy się w kilku, aby pójść nad jezioro. Ledwie wyszliśmy z podwórka, zobaczyliśmy nadbiegającego kolegę z kolejowych bloków. Zamachał do nas rękami i zdyszany wykrztusił:
– Cze... eść. Wiecie?! Rosjan już nie ma! Znikli!
– Skąd wiesz?! – to była dla nas ważna wiadomość. Jeżeli to prawda, będziemy mogli wreszcie pójść nad wodę prosto przez lasek.
– Mój stary wracał w nocy z dworca i zobaczył ich, jak jechali ulicą. To rano poszedłem do lasu zobaczyć i nie ma ich! Nawet szlabanu nie ma na drodze. Wracam do domu, zjem śniadanie i pędzę do Rudnika! Cześć, zobaczymy się na plaży!
– Cześć! My już idziemy.
Poszliśmy żużlową drogą wprost przez lasek, jeszcze niepewni. Kolega jednak nie kłamał. Tam, gdzie poprzednio zatrzymali mnie sałdaci, nie było już nikogo. Po szlabanie zostały tylko świeżo zakopane dwie dziury w ziemi. Nareszcie bliżej na plażę! Jeszcze niedawno wydawało nam się, że prawie godzina drogi nad jezioro to jest daleko. Teraz było dużo bliżej niż jeszcze wczoraj. Przekonaliśmy się sami, że czas i odległość są naprawdę pojęciami względnymi.
Szesnastego sierpnia usłyszeliśmy w radiu i w telewizji, że niezwyciężona Armia Radziecka, wraz z sojuszniczym Wojskiem Polskim oraz armiami NRD i Węgier, udzieliła „bratniej pomocy narodowi czechosłowackiemu, zagrożonemu przez zachodni imperializm”. Nam jednak wiele to nie mówiło. Byliśmy podrostkami. Nikt z nas nie słyszał o obowiązującej wtedy „doktrynie Breżniewa”. Nas cieszyły odznaki, błyskotki, które tanim kosztem wyhandlowaliśmy od rosyjskich sałdatów. I oczywiście krótsza droga na plażę nad jeziorem...