Ruskie przyszli! (cz.1/2)
– I co? Oszukałem?
– Cholera, naprawdę są!
– Nie chcieli nawet z nami gadać, kazali wracać.
– I którędy będziemy chodzić do Rudnika?
– Naokoło lasku, jak mówiłem. Koło lotniska. Prawie dwie godziny. Kurde, przydałby się rower...
Niestety, rower był dla wielu z nas jeszcze nieosiągalnym dobrem. Nie zostało nam nic innego, jak marnować pół letniego dnia na samą pieszą drogę nad jezioro i z powrotem.
Zagadka pojawienia się radzieckich żołnierzy w naszym lesie została rozwiązana wieczorem, po powrocie taty z jednostki. Połowicznie. Zaraz zarzuciłem ojca pytaniami, ale sam dużo nie wiedział. Dowódca przekazał im jedynie na odprawie, że w nocy przyjechali na samochodach i zajęli pół lasku wraz ze strzelnicą wojskową. Dostał rozkaz z góry, żeby nasi żołnierze tam nie chodzili, a zaplanowane strzelania mają się odbywać na przykoszarowej strzelnicy. Nic więcej.
Kolejne dni upłynęły nam na zażartych dyskusjach o przyczynach pojawienia się niespodziewanych „gości”. W naszych chłopięcych głowach aż roiło się od najbardziej absurdalnych wytłumaczeń. To była atrakcja, coś, co ożywiło zwykłe letnie wakacje. Jedynym utrapieniem była konieczność dużo dłuższego marszu nad jezioro, aby móc skorzystać z uroków kąpieli.