Ruskie przyszli! (cz.1/2)
– Niet, nikakoj wajny. Spakojna. Idi damoj.
– A wy atkuda?
– Siekret. No, idi, idi – zamachał ręką, pokazując, abym wrócił, skąd przyszedłem.
– Ale my tędy nad jezioro zawsze chodzimy. Kąpać się, znaczy kupatsia.
– Malczik, nazad. Pierechoda niet.
– A kiedy będziemy mogli znów tędy chodzić? Znaczy, kak dołga nie lzia?
– Ja skazał, siekret. Wozwraszczajsia.
Widziałem, że nic więcej nie powie, oprócz tego, co powiedział na końcu – wracaj. Odwróciłem się i maszerując drogą, zastanawiałem się, co zrobić. Iść mimo wszystko nad jezioro, obchodząc cały lasek? To dwa razy dalej, wracając wieczorem też będę szedł prawie dwie godziny. Do tego ci żołnierze! Skąd oni się tu wzięli? Nie mogłem nie podzielić się taką sensacją z chłopakami. Jeden dzień bez pływania wytrzymam; w zamian widziałem już oczyma wyobraźni miny kolegów na to, co im opowiem.
Wróciłem do domu. Na podwórku kilku chłopaków grało „w noża”. Już z daleka do nich krzyknąłem:
– Cześć! Nie poszliście do Rudnika? I już nie przejdziecie przez las. Chyba że naokoło. Wiecie, kogo tam widziałem?!
– Marsjanie wylądowali? – zaśmiał się jeden.
– Taa... zgadywajcie, zgadywajcie.
– A skąd mamy wiedzieć?
– Nie zgadniecie!