Róże w czerni cz-3
- Tak! Tylko muszę wiedzieć, co skorzystam, że tak uparcie nalegasz.
- Bardzo dużo. Nawet ci się nie śniła, połowa tego, co zyskasz.
- Sam nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Dziadku, czy ty, aby nie żartujesz, skąd ten biedny człowiek, który mnie odwiedzał w domu dziecka miałby posiadać fortunę? Nijak nie mogę tego wszystkiego pojąć – mówił niepewnie.
- A czy wtedy, gdy dorastałeś, nie zastanawiałeś się skąd biorę pieniądze, aby cię wspomagać? Czy nigdy nie pomyślałeś, skąd miałem środki na zakup twojej kawalerki?
- Myślałem, ale przekraczało to moje pojęcie o finansach.
- Już dobrze, Arturze. Podaj mi numer twojego konta, przeleję ci pewną kwotę, byś uwierzył, że mówię serio. I zapisz sobie mój numer telefonu, gdybyś czegoś potrzebował.
Artur patrzył na starca z niedowierzaniem i zastanawiał się. Czy to, ten sam człowiek, który odwiedzał go kiedyś w domu dziecka? Pomimo że miał na sobie mocno zniszczony sweter z naszytymi na łokciach skórzanymi łatkami. To niczym nie przypominał tajemniczego siwego pana, który zjawił się tak niespodziewanie. Chociaż upłynęło już sporo czasu, to jeszcze czuł dotyk jego pomarszczonej dłoni, która pieściła jego włosy, a w uszach słyszał jego ciepłe słowa, którymi przemawiał jak do dziecka. Dzisiaj te słowa różnią się i to bardzo, bo są kierowane do dorosłego mężczyzny. Nie są to słowa pełne miłości, ale stanowcze, które nie oczekują żadnego sprzeciwu. Kim jest, ten osiemdziesięcioletni starzec? Jaki majątek pragnie mu ofiarować, za spełnienie swojego kaprysu? Czy jego poświęcenie będzie tego warte? – zastanawiał się młody człowiek.
- Coś się tak zamyślił, chłopcze? - wyrwał go głos dziadka. - Czy uważasz, że nie podołasz, żeby spełnić me żądanie? Przecież to nic trudnego, trzeba tylko chcieć.
- A co będzie, jeśli się wycofam? Sądzę, że twoje żądania są nieprzemyślane do końca. Sam pomyśl, dziadku. Jak można się zakochać, od pierwszego wejrzenia? Powiedz szczerze, na pewno to przemyślałeś?
- Oczywiście, z najmniejszymi detalami.
Artur potarł palcami brodę i spojrzał badawczo na starca.
- Dziadku, wytłumacz mi, dlaczego ty to robisz? Przecież, nikt tak sobie, nie oddaje swojego majątku obcemu człowiekowi. Prawda?
- Może masz rację, ale tylko połowicznie. Przecież, już od samego dzieciństwa cię utwierdzałem przekonaniu, że kocham tylko ciebie i dlatego pragnę się tobą opiekować. Myślę, że miałeś dość czasu, aby się przekonać, że słowa dotrzymałem, a teraz nadszedł czas na sfinalizowanie sprawy. Jesteś dorosły, więc sam musisz podjąć decyzję, czy spełnić mój warunek, czy nie. Ja nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać. Sam pomyśl, czy odrzucając moją propozycję, spełnisz swoje marzenia? A jeśli nawet, to kiedy? Chyba nie powiesz, że w przyszłym wcieleniu?
Takie oto słowa padły z ust starca, lecz Artur jeszcze próbował walczyć. Nabrał w płuca powietrza i uśmiechnął się do niego.
- A co będzie, jeśli się wycofam? - ponowił pytanie, uważnie śledząc dziadka.
Dziadek niedbale, wzruszył ramionami.
- Nic straconego, majątek przejdzie na kościół i na walące się zabytki, ale znając ciebie, nie zrezygnujesz z tak nęcącej oferty.
- Skąd ta pewność?
- Bo masz zapisane w gwiazdach, że będziesz bogaty...
- I los zgotuje mi wielką miłość, której nie zaznałem jako dziecko. Już nieraz słyszałem tę starą śpiewkę. I ja mam w to uwierzyć, że w ciągu dziesięciu dni się zakocham?