Róże w czerni cz-1
Ciotka Nina, ukończyła akurat studia pielęgniarskie i podjęła pracę w jednej z Poznańskich Przychodni Rejonowej, która należała do Dzielnicy Grunwald. W pierwszej chwili, zaniepokoił ją list od kobiety, którą widziała zaledwie raz w życiu. Pierwszą myślą, jaka ją ogarnęła, była, że chodzi o jej syna. A może nie o syna, tylko o jej wnuka? – powiedziała głośno. Z bijącym sercem oraz drżącymi z nerwów rękami rozerwała kopertę. Wytarła mokre od potu czoło i odetchnęła z ulgą, że jej siostrzeniec jest cały i zdrowy. Po zapoznaniu się z treścią listu, podjęła natychmiastową decyzję, że zabierze chłopca do siebie. Zajmie się jego wychowaniem, bo w tej zapadłej dziurze, na nic dobrego nie wyrośnie. Nie znosiła swojego szwagra, wręcz go nienawidziła. Może dlatego, że kilka razy się do niej dobierał? A może winiła go, za śmierć swojej siostry? Ale co winne to biedne dziecko, które los tak srogo pokarał, zabierając mu matkę? – powtarzała z łzami w oczach. Z listu babci wynikało, że Artur jest niegrzecznym, aroganckim dzieckiem, z którym nie może sobie w żaden sposób poradzić. Codziennie napływały skargi sąsiadek, że chłopiec jest agresywny i znęca się nad młodszymi od siebie. Byli i tacy, którzy twierdzili, że chłopiec jest niedorozwinięty i ma wyraźne oznaki choroby psychicznej. - Boże! Czy któraś z tych bab, ma chociaż trochę oleju w głowie? Przecież to dziecko ma dopiero sześć lat! – krzyknęła. Ze złością zgniotła otrzymany list i wyrzuciła do śmieci. – Już postanowione, klamka zapadła. Pokażę tym starym ropuchom, jak się wychowuje dziecko – sapała, chodząc po pokoju. Już następnego dnia, cioteczka Nina, wysiadła z pociągu i skierowała się za podążającymi wąską uliczką, która prowadziła do rynku małego miasteczka.
– Czy dojdę tędy do ulicy Parkowej? – spytała młodzieńca pedałującego rowerem, który właśnie ją mijał.
- Tak, w prawo. Zaraz za placem zabaw – nie zatrzymując się odparł niedbale.
Nie zdążyła odpowiedzieć dziękuję, a już zniknął za zakrętem. Kuśtykając po nierównym chodniku, by nie stracić obcasów, dotarła wreszcie do placu zabaw. Przystanęła na chwilę, wsunęła na włosy przeciwsłoneczne okulary i obiegła wzrokiem bawiące się dzieci. Swoją największą uwagę skupiła, na niebieskookim o mocno skręconych włosach chłopcu. Uśmiechnęła się do niego tak słodko, jak tylko potrafiła.