Róże w czerni cz-1
- Ty jesteś Artur, prawda?- spytała.
Mały chłopiec pokiwał głową, wytarł dłonie w krótkie czerwone spodenki, poprawił umorusaną dżemem koszulkę i odwzajemnił uśmiech.
- Wiem, kim jesteś – powiedział pewnie.
- Naprawdę?- spytała robiąc zdziwione oczy.
- Babcia mówiła, że przyjedzie po mnie anioł. Czy ty naprawdę jesteś aniołem?
Młodej kobiecie zaszkliły się oczy, ale robiła wszystko, żeby się nie rozpłakać.
- Nie jestem aniołem, jestem cioteczką Niną. Twoją cioteczką Niną, Arturze – dodała pokazując szereg białych zębów.
Dziecko radośnie klasnęło w dłonie.
- Widzicie! Przyjechała cioteczka, zabierze mnie do miasta, w którym nie chodzi się piechotą, tylko jeździ tramwajem - zwrócił się do kolegów, którzy stali jeden obok drugiego, otaczając ścisłym kołem, Artura i jego cioteczkę.
- A teraz pójdę się przywitać z twoją babcią, ale musisz mnie do niej zaprowadzić – powiedziała wesoło, podając mu rękę.
Chłopiec spojrzał na swoje małe dłonie i powiedział niepewnie.
- Trochę się pobrudziły.
Cioteczka skwitowała to uśmiechem, który nawet na chwilę nie znikał z jej ust.
- Jak się czuje twoja babcia – spytała chłopca.
- Ciągle śpi i mocno chrapie. Jest chora na cukrzycę, ma na nogach żylaki, które bardzo ją bolą i nie pozwalają chodzić. Jak ja wyjadę, ona pójdzie do szpitala, ale nie wiem, co będą leczyć, bo jeszcze ma chore serce i ćmę w jednym oku.
- Chyba zaćmę? – sprostowała cioteczka.
- A moja mama powiedziała, że Artura babcia na pewno umrze w tym szpitalu – wtrącił rudy chłopiec, który idąc dłubał w nosie.
Cioteczka Nina, skrzywiła się kwaśno. W jednej chwili zabrakło jej tchu, co zastanie za zamkniętymi drzwiami, do których właśnie dzwoniła.
- Mówiłem, że śpi – mrukną Artur, waląc pięściami w drzwi.
- Tak nie można Arturze! Twoja babcia jest chora i potrzebuje czasu, by się pozbierać – zganiła go cioteczka Nina.
Artur zawstydził się aż zarumieniły mu się uszy. Ni stąd ni zowąd pojawiła się kobieta, która ważyła niemniej niż sto dwadzieścia kilo.
- Ja mam klucze, zaraz otworzę – rzekła ze śmiechem, pokazując bezzębną górną szczękę.
Pomimo swojej pokaźnej tuszy, okręciła się na pięcie i po chwili drzwi stały już otworem.
- Pani Halino! Przyjechała ta młoda osoba, na którą pani czeka! – wrzasnęła na całe gardło i zarechotała śmiechem.
- Chwała Bogu – odparła babcia malca, podnosząc się z posłania.
Artur podbiegł do niej i wsunął na obandażowane spuchnięte nogi, góralskie włochate kapcie. Cioteczka podała ramię i podprowadziła schorowaną kobietę do stojącego w pobliżu fotela, sama zaś zajęła miejsce obok niej. Chciała spokojnie porozmawiać, tak dużo się dowiedzieć, ale nie wiedziała, od czego zacząć rozmowę. Cierpiąca kobieta, mając przed sobą młodą zatroskaną istotę, która za niespełna dwie godziny zabierze jej wnuka i zniknie być może, tak samo jak jej syn. Najpierw przeszyła ją badawczym spojrzeniem, a po chwili uśmiechnęła się kącikiem ust.
Młoda osoba, która wyglądała na jeszcze młodszą jak była w rzeczywistości, zatopiła spojrzenie w jej smutnych głęboko osadzonych oczach i odwzajemniła uśmiech. Dotknęła jej zimnych dłoni, które trzymała nieruchomo na kolanach i odezwała się bardzo łagodnie.