rozdział II
ęskie pogaduszki.
- Wiem kim jestem i przesadzasz w ocenie ale nie rozumiem dlaczego miałbym myśleć, że mnie podrywasz.
- Bo każdy facet tak myśli, jeżeli jest atrakcyjny to kobieta chce iść z nim do łóżka.
- Wow! Na to jeszcze się nie zgodziłem ale kawę możemy przecież razem wypić. Wiesz takie spotkanie dwóch poetów.
- Pisałam ci już. Mam rodzinę, obowiązki. Nie mam czasu, nie mogę.
- A przez dwie godziny możesz ze mną czatować bez chwili przerwy. Kogo ty okłamujesz? Boisz się mnie?
- Dobranoc...
FeministkaSylwia wylogowana. Znikła ze świata. Mężczyzna uderzył wściekle dłonią w powierzchnię biurka gdzie dopiero co zniecierpliwiony delikatnie bębnił palcami. Nagle zmienił swój nastrój o sto osiemdziesiąt stopni. Zerwał się z krzesła i znów zaczął ubijać stopami ścieżką w dywanie, chodząc tam i z powrotem jeszcze szybciej niż czekając na swoją internetową znajomą.
- Kurwa mać! - wykrzyczał jakby miała ona go usłyszeć na swej planecie na drugim końcu galaktyki - I co z tego, że książka jest genialna? Dałem z siebie wszystko ale robiłem to tylko dla ciebie. Nic nie miało dla mnie sensu póki nie przeczytałem twych wierszy, to ty mnie natchnęłaś a nawet cię nie dotknąłem. Chryste! I nigdy cię nie zobaczę!?
Padł na kolana w środku swego zakurzonego, ciemnego pokoju. Skrył twarz w dłoniach i przytulił się do dywanu. Wyglądał jak muzułmanin modlący się do Allacha umarły w chwili oddania pokłonu. Zastygł. Wreszcie się uspokoił albo zmęczył emocjami i nie miał już sił dalej krzyczeć więc padł w miejscu gdzie się zatrzymał. Mijały minuty, kwadrans, pół godziny. Leżał tak aż ciemność powoli ustąpiła światłości. Pierwsze promienie słoneczne skradając się od balkonu, rozsunęły firankę, przegoniły cienie i dotknęły jego zmęczonej twarzy. Pieszczotami zmusiły do otworzenia oczu w chwili kiedy w drzwi pokoju ktoś zastukał żywo.
- Konrad? Wstajesz? Zrobiłam ci śniadanie. Chodź zjejść bo nie będziasz miał sił w pracy. A pracować trzeba żeby żyć!
- Tak mamo. Już idę. Zjem co dasz. - Wykrzyczał do drzwie a na końcu dodał bardzo cicho, tylko do siebie i do słońca które go obudziło. - Bo trzeba żyć.