Rozdział 3
***
Teściowie Bereniki chcieli żeby zamieszkała z nimi. Ona jednak odmówiła. Chciała zostać sama. Musiała sobie poradzić. Nie rozumiała jednak postawy teściowej, która wpadła w szał. Na siłę chciała ją uszczęśliwić. Zarządała wręcz, żeby dziewczyna wróciła z nimi do Zakopanego i tam wychowywała ich wnuczkę, razem z nimi.
- Dziękuję, mamo. Muszę poradzić sobie sama – powiedziała wówczas.
- Ależ Bereniko! Nie rozumiesz! Ty musisz z nami wrócić. Tylko nasza wnuczka teraz będzie nam przypominać Andrzeja! My musimy ją mieć!
- Nie mamo. Ja jestem jej matką i to ja, ją wychowam. Wy, oczywiście możecie nas odwiedzać, mieć kontakt, ale nie mogę z wami zamieszkać. Muszę stanąć na nogi. Dla Andrzeja, rozumiesz?
- Nie! Nigdy nie zrozumiem, jaką egoistką jesteś! Zabrałaś mi syna, a teraz chcesz zabrać wnuczkę! Pieprzona przybłęda z bidula - tego się nie spodziewała. Teściowa pokazała swoją prawdziwą twarz. Berenika wiedziała, że to nie koniec. Musiała uzbroić się w siłę, ponieważ czuła, że czeka ją walka o własne dziecko.
Teraz, gdy była już w ósmym miesiącu, wiedziała, że czekają ją piękne chwile połączone ze smutkiem. Bowiem za każdym razem będąc z ich córeczką będzie zdawała sobie sprawę, że nie ma przy nich Andrzeja.
W tej samej chwili usłyszała dzwonek do drzwi. Od razu pomyślała o swojej teściowej. Bała się otwierać. Nie chciała kolejnej awantury. Nie była jej potrzebna, zwłaszcza teraz, gdy nie powinna się denerwować. Wstała i poszła w kierunku drzwi, otwierając je powiedziała:
- Jeśli chcesz kolejnej kłótni, to nie tym razem! - jednak nie była to jej teściowa. Stał przed nią mężczyzna. Berenika wręcz zaniemówiła. Był on łudząco podobny do jej zmarłego męża. Dziewczyna natychmiast zbladła.
- Nie zamierzam się z panią kłócić - jego głos również był podobny do niego. Poczuła, jakby grunt usuwał się jej spod nóg. Biel, którą widziała przed oczyma świadczyła o traconej przytomności. Obudziła się leżąc na własnej kanapie. Na czole miała ręcznik zmoczony zimną wodą. Nie przypominała sobie, aby go na nim kładła. Co więcej pamiętała, że stała w drzwiach, rozmawiając z Andrzejem. Skarciła się za swoje myśli, po czym wstała i chciała pójść do kuchni po szklankę zimnej wody, lecz nie zdążyła. W drzwiach stanął Andrzej. Nie, to nie mogła być prawda. Przecież jej mąż nie żył od pięciu miesięcy.
- Nie, to nie możesz być ty! Odejdź zanim zwariuję. Andrzej, ty przecież…
- Ja nie jestem Andrzej. Niech się pani uspokoi.
- Nie? To, kim jesteś?! Wyglądasz, jak on!
- Proszę się uspokoić. Nie wiem, kim jest ten Andrzej, ale to na pewno nie jestem ja. Ja nazywam się Miłosz Branicki.