Rosalie Moore 1.
1. Kocha.. – uśmiechnęła się, patrząc na ostatni płatek herbacianej róży.
Budziło się słońce. Jego promienie przeciskały się pomiędzy zielonymi pączkami liści na drzewach i nieznośnie raziły błękitne oczy dziewczyny, siedzącej na parapecie otwartego okna. Jej nogi zwisały swobodnie na wietrze, a wzrok skupiony był w jeden, określony punkt na białej ścianie. Lubiła uczucie, kiedy rześkie letnie powietrze otulało jej twarz i plątało złote włosy. Zamykała wówczas oczy i wyobrażała sobie, że wraz z podmuchem wiatru, mijają wszelkie troski i zmartwienia, a w jej sercu gościła pustka i błogi spokój.
- Kocha.. – powiedziała cicho, odrywając pierwszy płatek herbacianej róży i wyrzuciła go za okno. Wiatr przez chwilę unosił go wysoko, by potem ustać i pozwolić mu swobodnie opaść.
- Rosalie.. – drgnęła na dźwięk głosu Jacoba. Odwróciła twarz w jego stronę i spojrzała pytająco.
- Która godzina?
- Prawie dziewiąta, Jacob.
- Zamknij okno – mruknął jeszcze chłopak i nakrył głowę puchową poduszką.
Blondynka nie odrywała oczu od łóżka. Przypatrywała się mężczyźnie, z którym postanowiła być do końca. Po kres. Bez względu na wszystko. Ale po dzień dzisiejszy nie wiedziała czy to właśnie on jest tym, o którym marzyła. Była jednak pewna jednego: Jacob nie posiadał całego jej serca, gdyż jego cząstka na zawsze trwała przy mężczyźnie, który pokazał jej, że nie kocha się za coś lecz pomimo wszystko.
- Kocha.. – uśmiechnęła się, patrząc na ostatni płatek herbacianej róży.
***
W powietrzu unosił się cudowny, świeży zapach wiosny. Poranne słońce ogrzewało jej nagie ramiona. Ciepły wiatr wprawiał w ruch zielone liście drzew i delikatnie unosił ziarenka piasku na drodze.
Skierowała się w stronę drewnianej ławki, zajęła miejsce i na moment zamknęła oczy, zaciągnęła się rozkoszną wonią rozkwitających kwiatów.
Chwyciła książkę i powoli przewracała kartki powieści w poszukiwaniu miejsca, na którym skończyła. Chwilę później nieznana postać zasłoniła jej słońce, a padający cień sprawił, że nie potrafiła odczytać tekstu. Początkowo starała się to ignorować, jednak w krótkim czasie usłyszała zniecierpliwione westchnięcie mężczyzny. Niepewnie podniosła wzrok znad książki. Wielkie, hipnotyzujące oczy chłopaka patrzyły na nią z zainteresowaniem, a Rosalie pod wpływem jego urody nie była w stanie wykrztusić choćby jednego słowa.
- Jesteś najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek w życiu widziałem – głos nieznajomego przywrócił ją do rzeczywistości.Kiedy sens wypowiedzianych słów wreszcie do niej dotarł, natychmiastowo policzki dziewczyny zapłonęły. Zdobyła się tylko na ciche, zachrypnięte z nerwów „Dziękuję”.
- Michael – chłopak wyciągną rękę w jej kierunku.
- Rosalie – nieśmiało podała mu dłoń.
- Co tutaj robisz o tej porze, Rosalie?
Pytanie przypomniało jej o obowiązkach. Gwałtownie wstała.
- Muszę iść.
- Odprowadzę cię – Michael uśmiechnął się życzliwie.
- Nie, mam do załatwienia kilka spraw – mówiąc to, patrzyła na niego najbardziej przepraszającym wzrokiem na jaki było ją w tym momencie stać. Chłopak nie zdawał sobie sprawy jak bardzo pragnęła zostać i wpatrywać się w jego oczy koloru gorzkiej czekolady.
- Kiedy się zobaczymy, Rosalie?
Splotła ręce i spuściła wzrok. Zdała sobie sprawę, że dłoń towarzysza spoczywa na jej ramieniu.
- Nie wiem – zabrzmiało to jakby od niechcenia, zupełnie przypadkowo. Poczuła jakby miała się zaraz rozpłakać.