Rojenie
Taka zabawa, ty jako ona.
Doskonale wiedziałeś jakie wysyła się sygnały aż do zaniemówienia.
Dobre, bezczelnie dobre zagranie.
Potem już miałeś z górki i wystarczyło ofermie napisać, że nie możesz się już doczekać, i takie tam huśtanie.
Celne, trafnie wymierzone. Dureń wpakował się w pociąg, wpadł na twoje drzwi i w twoje łapy.
Spocony człowiek spiął się, jakby w tej chwili zobaczył Ala Pacino, ćwiczącego pozy szatańsko wymagającej roli, który wszystkie marsy posyła do diabolicznego oblicza z kreacji Roberta De Niro. Dwa tytany wyobrażonego strachu podrzuciły swoją ofiarą niczym workiem cementu i upuściły balast na batut. Kacprem zatelepało, a do środka wpadł piorun, przemieścił się po nerwach i został. Mężczyzna już wiedział, że oprawczyni musi mieć wrednie przymrużone oczy, które komasują zło. Opisał ją sobie w myślach. Nie spodziewał się niczego dobrego. Napastniczka jest apatycznie powolna w mowie, ciurka treściami jak niepozorny aniołek lejący do fontanny, ale jej słowa opadają na lustro kulkami rtęci, łączą się z taflą w wypukłe, koszmarne czekanie. Nie miał siły, nie chciał przeglądać się w lśniącej cieczy wypełniającej podejrzany basenik. Ale dręczycielka zmuszała go do szukania własnej twarzy w zbiorniku żywego srebra. Przeczuwał, że z siedliska gotowego do natychmiastowych rozproszeń, pod wpływem byle ciepełka lub drżenia wystartuje się ku niemu tysiące trutek. Dostaną się w krwiobieg, zrobią okrążenie, jak rosa zawieszą się na włóknach synaps. Zniszczą jego równowagę, będą wysyłać drapiące komunikaty, wykoślawią obrazy, podmienią bodźce, rozerwą dobre połączenia, a w ich miejsce wcisną podstępne ogniwa.
- Masz pojęcie, że między nimi nic, a nic? "Chudy dupek" na zapas otrzymał od ciebie wybitną lekcję. O przepraszam, dostał, dokładnie w nos, w okolice skroni i kilka butów na chybił, ale trafił.
Masz pojęcie. Gdybyś nie miał krztyny rozeznania nie było żadnego śladu w twojej świadomości i nie pojawiłaby się kłopotliwa opcja tego dialogu.
Chodzi o coś więcej, o czym też doskonale wiesz. Na przykład o ściany.
W pomieszczeniu są cztery, zamykają obszar między podłożem, a sklepieniem. Tam ją zaprosiłeś i stawiała damskie kroczki. Dreptała obok ciebie, przy tobie, a ty dotykałeś kontaktu i zapalałeś jej wydzieloną, uznaniową porcję światła.
Możesz to bez problemu przywołać z pamięci.
Gapiłeś się na jej stopy, łydki, uda i pośladki. Ale pilnowałeś, by poruszała się po drogach, które naniosłeś jej na swoją mapę.
Nie miała gdzieś dojść, miała dużo chodzić. Z kuchni do łazienki, z łazienki na balkon, z tobą na zakupy. Pasowała do wziętej na raty pralki, do lodówki, do spłaconej plazmy i do łóżka. Komponowała się z dniem i nocą, z wycieczką czy urlopem, bo jedzie się z kimś, żyje się z kimś. W pewnym wieku wypada z kimś żyć, poukładać życie.
Czujesz się specem od układania, ale jesteś uczynnym egoistą.
Jeśli trzeba sam podwieziesz, gdzie trzeba. Potem poczekasz i przywieziesz do domu, tu gdzie trzeba.
Założenia masz proste: nie w każdym chodzeniu idzie o dotarcie.
Miała tylko chodzić. Szła, z pomieszczenia do pomieszczenia. Zgodnie z planem. Nie mieściła się w niczym więcej. Twój wschód i zachód polegał na tym, by idąc nie wiedziała wszystkiego, ale miała jasność. Pstrykałeś palcem i zapalały się żarówki. Dwadzieścia pięć wat z małym gwintem w trzech oprawach. Jasność wyklucza prawa do potknięć.