Rodzina (Malarz 4.)
ytacją - Nic cię kurwa nie obchodzi. Jeździsz gdzie chcesz i robisz co chcesz,
a jedyna rzecz o jaką musisz się martwić to ty sam. Ja mam dom na utrzymaniu, rachunki do zapłacenia, trawniki do przystrzyżenia, szefa, który wymaga dyspozycyjności, ciągłe jazdy do specjalistów – lekarzy, pedagogów, psychologów. Mam zakupy do zrobienia, kupę spraw do załatwienia. Nie masz pojęcia o tym człowieku. Teraz jak wszystko zaczęło się stabilizować ta wymyśliła dziecko. Ono nam jest niepotrzebne. Rozumiesz? I jeśli chcesz szczerości to ci powiem. Tak. Wolałbym, żeby mała umarła, bo tak byłoby dla wszystkich lepiej. Urodziła się o wiele za wcześnie. Czytałem o tym. Jeżeli przeżyje to prawdopodobnie będzie opóźniona w rozwoju. Może być ślepa, głucha i jeździć na wózku. Ja nie mam na to siły – mężczyźnie jakkolwiek do tej pory wydawał się oschły w wypowiedzi teraz zaczęła drżeć pod wpływem emocji broda, a oczy zaszkliły się - Nie masz prawa mnie pouczać, bo nic do jasnej cholery nie wiesz – wypowiedział załamującym się głosem gniewnym wzrokiem przewiercając swego gościa.
- Nie osądzam, tylko… Nam dano prawo żyć i nikt się nie pytał ile będziemy go kosztować sił, trosk, pieniędzy. Skoro już się powołuje kogoś do życia to wydaje mi się naturalną koleją rzeczy przyjąć odpowiedzialność za jego wychowanie. Lena w obecnej chwili nawet nie jest świadoma tego czy ktoś ją tu chce, czy nie chce i czym właściwie jest. Leży tam zupełnie bezbronna, nieświadoma, maleńka jak półtora dłoni, cała skulona, pomarszczona. Jak ją zabijesz to pewnie będzie jej wszystko jedno, bo nie ma pojęcia co to życie. Tylko po mojemu… dziecko to dziecko. Jeśli zaczniemy decydować od jakiego momentu zaczyna się człowiek i kiedy się kończy to chyba coś tu nie będzie się zgadzać.
- Kurde! Coś ty taki mądry nagle się zrobił? Jakbym teścia słyszał!
- To po rozmowie z tobą wylądował w szpitalu? – spytał Kryspin patrząc na szwagra podejrzliwie.
- Nie robiłem na niego zamachu i nie planowałem, że dostanie wylewu. Tak wyszło. Powiedziałem co myślę i nie moja wina, że tak się tym uniósł .
- Jesteś ścierwem – Kryspin odepchnął szwagra w mimowolnym geście pogardy, wywołanym pierwotnym odruchem zemsty. Oto miał przed sobą człowieka, który nie tylko był przyczyną cierpienia siostry, może też nowonarodzonej siostrzenicy, ale także ojca, matki, jego samego.
- Nie planowałem tego! – krzyknął Tomasz w odruchu obronnym – Nie mam prawa wyrazić tego co czuję? Co myślę? Bo ktoś dostanie przez to wylewu? Kto to mógł przewidzieć?!
- Jak kiedyś mąż ciśnie w kąt twoją Gabrysię dlatego, że urodziła mu dziecko to może zrozumiesz. Oby do tego nigdy nie doszło, bo Gabrysi życzę jak najlepiej. Lence też. Szkoda słów. Niepotrzebnie tu przyjechałem. Dla mnie jesteś zero.
- Pieprz się! Nic nie wiesz o życiu. Wracaj do swoich farbek i wyimaginowanego świata, bo nic nie wiesz! Zajmij się sam sobą, bo to ci wychodzi najlepiej i won z mojego domu! – wskazał gestem drzwi
- I bez tego miałem wyjść – Kryspin odwrócił się już do wyjścia i ruszył w jego stronę, gdy w nagromadzonych emocjach wypowiedział – Tylko jeszcze jedno – odwrócił się nagle wymierzając szwagrowi cios w twarz. Udał mu się jak nigdy dotąd. Ręka zabolała, ale wbiła się w twarz gospodarza
z taką siłą, że raczej ta nie mogła pozostać nienaruszona. Tomasz poleciał do tyłu. Zatrzymał się na futrynie drzwi, a Kryspin spojrzał na jego zaciekłe, wzbierające łzami spojrzenie prognozujące niedługi wybuch gniewu. Nie czekał na interakcję. Odwrócił się i wyszedł. Szybko doszedł do samochodu i wsiadł do niego, ale nie od razu odjechał. Sie