Babki
Strych jak strych, wszystkie strychy w tych kamienicach są podobne. Nikt nie śpieszy się z zamiataniem i myciem podłogi, więc kurzu od groma. Podnosi się przy każdym kroku, trzeba uważać gdzie postawić wiaderko z praniem. Za dziesięć lat wynajmą dźwig z kulą i zburzą resztę, która nie umie, nie może i chyba już nie chce się samoocalać, ani być ocaloną. Ale teraz jeszcze za wcześnie na definitywne rozwiązania, jeszcze musi kruszeć stopniowo, odpadać po kawałku tynku, pękać po desce, ubywać po dachówce. Odstawać jak rynny, którym rdza zżarła podtrzymanie. Jątrzyć się na oczach obojętnych spacerowiczów odwiedzających zapyziałą uliczkę, którą szybko przemykają na skróty po wiejskie jajka i uparowane buraki. Skurczyła mocno palce, by podeszwy japonek trzymały się stopy solidniej niż zwykle. W kwadratowym wiaderku huśtały się ciuszki wybrane ze sterty rzeczy wyrzuconych wczoraj z szafy. Cały wieczór poświęciła na dokładne rozpoznanie przydasi i nanicy. To, co "na nic" trafiało natychmiast do dużego worka, ale przy kilku sweterkach i kamizelach ręka sama zatrzymała się w połowie drogi. Przydasie mogą przydać się późną jesienią pod płaszcz, a jak nie to spruje i z kilku starych sztuk wykombinuje sobie coś przyzwoitego. Nie lubiła chodzenia po skrzypiących deskach i natykania się na czmychające koty, na zrywanie się wszędobylskich gołębi z parapetów niewielkich, szarych okienek. Wiały jednako przed każdym, ale ona od jakiegoś czasu to uciekanie przyjmowała jak zadrę. Radość sprawiało jej wsłuchiwanie się w hejnał. Wdzierał się jak łobuziak, który chce dotknąć każdej belki, pogładzić sęki, wypolerować porciętami kąciki, i rozgościć się na wypłowiałym siedzisku fotela, na którym kiedyś wierciła się i skubała plusz czekając aż babcia przytwierdzi do sznurka mokre ręczniki drewnianą klamerką. Pomyślała, że melodia powina krążyć wszędzie bez przeszkód. Postawiła wiadro, bo chciała co prędzej otworzyć na oścież chociaż jedno z okien. Nie poszła. Nawet nie wyprostowała się jak należy. Zgięta patrzyła w oczy sąsiadki z parteru. Na kłapiące powieki, kapiącą krew z nosa i świeże, wciąż dopływające strużki tuszu, które podzieliły twarz na trzy części tak, że głowa wtłoczona między nóżki jakiegoś taboretu robiła wrażenie upiornego tryptyku. Ranna drgnęła i z trudem zaczęła układać usta w słowo. Hejnał tańczył po deskach, wiadro z praniem stało nieporuszone, ona też stała zgięta i wryta. Za to na drugim piętrze ktoś szurał nogami o szczecinę wycieraczki. Tak, tak, szurał. I dochodziło nie wiadomo skąd Ring-Ring telefonu komórkowego. Może miauczał też kot, może gołębie furkotały skrzydłami, może działo się coś jeszcze, kiedy jej sąsiadka usiłowała wypchnąć dźwięk z siebie na zewnątrz. - Co?! - zapytała za głośno, ale na nic więcej nie było ją stać. - Zjeżdżaj - wycedziła buzia podzielona kreskami tuszu na trzy. Teraz powieki zacisnęły się jak nożyce, które muszą odciąć oczy od wiaderka z praniem i osłupiałej obserwatorki. W tej samej chwili zza tułowia leżącej zerwał się chłopak. Podskoczył, załpał za włosy i machając nożem wykrzyczał: - Cisza! Rozumiesz kurwo! Cisza! Ani słowa nikomu! Wędkarski nóż poleciał w kąt, a chłopaczysko puściło się pędem po krzywych schodach. Stała nadal, bolały ją cebulki włosów, bardzo bolały, ale wszystkie siły wkładała w to, by jednak nie wrzeszczeć. Nie mogła jeszcze zachować się sensowniej, adekwatnie do sytuacji i z własnej woli, bo na moment jej wola prysła razem z chłopakiem. Między gratami poruszyła się sąsiadka. Wtedy instynktownie, jak robot poszła w jej kierunku. Po przyłożeniu dłoni do twarzy kobiety wróciły jej siły i racjonalne myślenie. Sprawnie dotykała głowy, rąk, nóg. Opuszkami opukała różne miejsca patrząc na reakcje badanej. - Co się stało? - spytała szeptem. - Odciął mnie. - Zadzwonię po pomoc. - Nie, nie, tylko nie to. - Ale... - Nie. Proszę. Pranie stało na swoim miejscu. Były same. Sąsiadka miała ręce spięte z p