Restaurator
- Nie wiedziałem. To przyszło z czasem. Jako nastolatek, byłem na tyle rozsądny, albo i nie aby wiedzieć, że to tylko zauroczenie. Nie mogła być aż tak dobra, jak była piękna. Myślałem, że przez urodę zwodzi mnie tak jak innych chłopaków. Nie chciałem być zabawką w rękach próżnej dziewczyny. Nie wierzyłem jej. Ja, wtedy w nic nie wierzyłem. Stłumiłem w sobie to uczucie gorąca jakie we mnie wybuchło. Ale samym środku wciąż tlił się mały płomyk.
Kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz, ten obraz mam w głowie do dzisiaj, ale wtedy jeszcze jej nie znałem. Później kończyliśmy razem tą samą klasę. Obserwowałem ją z ukrycia. Nic poza tym. Okazało się, że to wyjątkowa dziewczyna, w każdym słowa tego znaczeniu. Przyjemność sprawiało samo patrzenie na nią.
Pewien poeta napisał miłość poznasz tylko wtedy kiedy ją stracisz. To prawda. Skończyłem szkołę, nie widziałem jej więcej. Wtedy poczułem co to ból tęsknoty. Serce mnie paliło a umysł się gniewał. „Jak mężczyzna może się tak zniewolić kobiecie”.
Wiesz, co było w tym najdziwniejsze – zwróciłem się do niego i wycelowałem palcem aby nadać słowom wagi – Nigdy nie traktowałem jej seksualnie. Była dla mnie… świętym obrazkiem. Owszem marzyłem o seksie ale z innymi kobietami , jak każdy normalny chłopak. Ale o niej nie potrafiłem myśleć w ten sposób.
- Co? No bez jaj. Ani razu nie myślałeś o bzykaniu?
- Marcin, opanuj się to dla mnie bardzo poważne wyznanie a ty się nabijasz.
- No dobra, rozumiem. Ale to po prostu dziwne. Nienaturalne. Dziewczyna mogłaby pomyśleć, że jesteś jakimś mięczakiem. To totalny obciach…- zamilkł kiedy zobaczy moje groźne spojrzenie.
Zmieszany swoim zachowaniem, wcisnął w usta szyjkę butelki. Zaczął łapczywie połykać alkohol aby utopić żal za nieprzemyślane słowa.
- Pytałeś jak poznałem, że to miłość życia. Masz odpowiedź i daj mi już spokój.
Zamilkliśmy. Marcin kończył drugie piwo, a ja męczyłem się z pierwszą butelką. Czułem jak mi staje w gardle. Że też musi mi zadawać dzisiaj tyle pytań. A po cholerę mu w ogóle odpowiadam. Przecież to nie ksiądz, nie potrzebuję spowiedzi. Nigdy nie potrzebowałem. Spojrzałem w gwiazdy i byłem pewny, że tylko o tym pomyślałem ale jakimś cudem słowa same wymknęły mi z ust.
- Młody… wierz mi. Gdyby mnie dopuściła między swoje nogi. Wystukałbym ją tak, że zapomniałaby o reszcie mężczyzn na całym świecie i na całe życie.
Marcin z trudem przełknął resztkę piwa.
- Oto słowa godne prawdziwego mężczyzny. Za to wypije jeszcze jedno piwo. Mogę?
Zerknąłem na zegarek. Zamknąć już powinniśmy ponad godzinę wstecz. Ulicę oświecały latarnie z rzadka ukazujące przenikające cienie ludzi śpieszących do domu.
- Już nie pracujesz. Rób co chcesz.
Zniknął w cieniu otwartych drzwi i wrócił z kolejną butelką. Przystanął na ostatnim schodku. Czułem nad głową jak przymierza się do zadania mi ostatecznego ciosu. Myślał, kręcił głową aż wreszcie zrzucił na mnie najgorsze pytanie jakie otrzymałem w życiu.
- Nie rozumiem. Skoro ją tak kochałeś to dlaczego nic jej nie powiedziałeś. Nie wierzę żebyś był aż tak nieśmiały. Przecież cie znam. To niepodobne do ciebie. Coś jeszcze ukrywasz!
Cholerny cwaniak. Wydaje mu się, że wszystko jest takie proste. Chcesz coś to sobie bierzesz. Nie chcesz, nie bierzesz. Potrzeba powinna kierować sensem życia. Ale kto wie czego człowiek naprawdę potrzebuje? Czego potrzebuje dzieciak.
- To wina mojej matki. Albo raczej tego czego dla niej nie zrobiłem
Marcin zszedł w dół. Nie spodziewał się otrzymania odpowiedzi, tylko głośno myślał zadając pytania. Wypuszczał je z ust w powietrze jak dym z papierosa, aby unosiły się ku niebu. Usiadł obok bez słowa i spojrzał mi na twarz. Gdyby mógł to ciągnąłby mnie za język. Ale nie musiał.