Restaurator
Był w szoku. Użył broni po raz pierwszy w życiu. Kupił ją przecież dla szpanu, bo lubił się chwalić przed kolegami. Nigdy nie przypuszczał, że użyje ją w miejscu publicznym. Owszem, strzelał na strzelnicy. Jednak to nie to samo. Poczuł się fatalnie, kiedy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiedział gdzie strzela. Spanikował tak samo jak inni. Z tą różnicą, że inni nie mieli broni. On na swoje nieszczęście miał. Bo chciał czuć się jak gangster. Być szanowany i mieć gruby portfel w kieszeni. A był zwykłym niedołężnym cwaniaczkiem z przerostem ambicji nad możliwościami. Zdał sobie z tego sprawę teraz, kiedy zawołał z drżącym głosem
- Gruby! Żyjesz? Nic ci nie jest? – Stał niepewnie. Ściskając gorący pistolet. Zapomniał go przeładować, chociaż nie wiedział czy trafił w cel. A może miał nadzieję, że wróg wystraszył się i uciekł.
- Nic nie wiem, kurwa. – Gruby gadał przez zapchany krwią nos. – Ten gościu to jakiś pojeb. Złamał mi nos w kiblu. Chryste! To najgorszy dzień w moim parszywym życiu. Niech się już lepiej skończy. Ałła! Kurwa!. – Leżąc na ziemi, niepotrzebnie znowu dotknął nosa. Rudemu zrobiło się trochę żal, kiedy usłyszał jęczącego kolegę. Z drugiej strony, wstyd mu było, że gadał jak tchórz. Nagle obaj usłyszeli pewien ruch i otrzeźwieli w tej samej chwili. Gruby, z pleców przewrócił się na brzuch i zaczął czołgać się po szkle w kierunku kolegi. Rudy drżącymi dłońmi sięgnął ponownie pod pachę do kabury szukając zapasowego magazynka.
Po drugiej stronie baru, mężczyzna otrzepał się ze szkła. Wstrząsnął głową i barkami, jak pies po kąpieli. Opuścił dłoń z twarzy, aby ponownie chwycić strzelbę obiema rękami. Ze skroni i policzka ściekała mu krew z licznych ran ciętych. Nie przejmował się tym zupełnie, kiedy krew zalała kołnierz koszuli i płaszcza. Złamał strzelbę. Na podłogę upadły dwie czerwone, plastikowe łuski. Jedna była już zimna, a z drugiej uniósł się mały obłok dymu. Czystą, niezakrwawioną dłonią sięgnął do kieszeni i wyjął dwa kolejne naboje. Powoli, z precyzją zegarmistrza umieścił pociski w wlocie luf. Energicznie zatrzasnął strzelbę z powrotem i naciągnął cyngle. Odgłos przeładowywanej broni postawił włosy na karku Rudego. Gruby znieruchomiał pod stolikiem.
- Nie wiem, kim jesteś. Ale, radzę ci. Odejdź. – Mężczyzna przemówił z drugiego końca sali, chłodnym i opanowanym głosem. – Gruby zostaje ze mną. Bezdyskusyjnie.
Słysząc swoje przezwisko, ofiara jeszcze raz doznała skoku adrenaliny. Zaczął się znów czołgać i to jeszcze szybciej. Mimo bólu, jaki promieniował ze złamanego nosa i kawałków szkła, które wbijały się w łokcie i kolana. Przeciskał się między zesztywniałymi ze strachu ludźmi, kierując się w stronę głosu kolegi. Do wyjścia. Do życia.
Jego kolega nie był już taki pewny siebie, słysząc głos zza baru. Z tego kierunku gdzie oddał strzały. Cały cholerny magazynek! Zastygł trzymając w jednej ręce nienaładowany pistolet a w drugiej nowy magazynek Zwątpił w siebie. Po pierwsze, nie trafił. Po drugie, głos zza baru, nie miał w sobie ani cienia strachu czy stresu. I do tego jeszcze ten rozkazujący ton. Rudy przypomniał sobie swego ojca. Z trudem przełknął ślinę.
-, Za kogo ty się, kurwa masz?! – Sam siebie zadziwił, jak udało mu się wydobyć z siebie głos, mimo strachu, jaki sparaliżował go, nie pozwalając ruszyć się z miejsca. – Pierdol się facet! Nikt nie będzie mi mówić, co mam robić! – Nie był pewny, do kogo zwrócił te słowa. Ale był dumny z siebie, że je wreszcie wypowiedział i to z taką siłą w głosie. Tak, ojciec usłyszał go na pewno. Nawet w piekle.