Restaurator
Głęboki huk wystrzału strzelby, odbijał się jeszcze po ścianach pomieszczenia. Ludzie nadal zasłaniali sobie uszy ze strachu przed hałasem i śmiercią. Cisza zaległa w tym miejscu tylko na chwilę. Wieszcząc prawdziwą burzę. Padły kolejne strzały.
Tym razem, hałas nie był tak głęboki jak wystrzał strzelby. Ale, eksplozje nastąpiły jedna po drugiej. Cała seria z magazynku. Dwanaście kul, które przecięły przestrzeń na całej długości ogromnego pomieszczenia. Wzbudziły w obecnych jeszcze większy strach. O ile można przesunąć jeszcze trochę granicę paniki w kierunku histerii.
To strzelał Rudy. Kiedy tylko zobaczył jak gruby po drugim upadku, nakrył się stołem. Sięgnął pod pachę do kabury i wyciągnął pistolet. Chwycił go oburącz i odbezpieczył. Nie widział napastnika, ale usłyszał strzał. Równocześnie zauważył jego efekt. Drzazgi z blatu stołu i boazerii sypały się nad głową, leżącego na ziemi kolegi. Ledwie, co dojrzał zarys stojącego mężczyzny trzymającego strzelbę, ponieważ w linii prostej, Rudego i napastnika dzielił wysoki bar. Trudno było dojrzeć nawet samego barmana. Skrywał się za wiszącymi u sufitu kieliszkami do win, szampana i wielu innych drinków znanych tylko smakoszom alkoholi. Napastnik stał tuż przy barze, ale był na drugim końcu Sali. Rudy zacisnął zęby i zaczął strzelać. Każdy wystrzelony nabój, błogosławiąc soczystym przekleństwem.
Wystrzały małego kalibru, zaczęły się mieszać z hałasem eksplodującego szkła. Bar został zasypany tysiącami iskrzących się kawałków. Drobinki spadały na podłogę, stukając złowrogo o gładkie kafelki. Ale najgorzej było po drugiej stronie baru. Tutaj szkło przejęło impet przelatujących kul. Mężczyzna znalazł się w deszczu ze szkła. Zalała go fala odprysków lecących nie tak szybko jak kule, ale na tyle dużych i ostrych, aby stworzyć realne zagrożenie.
Na szczęście stał bokiem do baru. Po pierwszych dwóch strzałach, chwycił się gwałtownie za policzek i ukląkł zginając nogi w kolanach. Schował się za ladą ściskając skroń płasko przyłożoną dłonią. Strzelbę, trzymając wolną ręką postawił na ziemi lufą ku sufitowi. Oparł się na niej jak starzec na drewnianej lasce. Dla zachowania równowagi i dodania psychicznego oparcia w godzinie śmierci. Przyjął ten czas z honorem. Każdy strzał obsypywał go garścią szkła. A on, wciąż kucał z pochyloną głową do ziemi. Czekając spokojnie jak w okopie, aż skończy się grad kul.
Padł ostatni dwunasty strzał. Po tej serii dźwięków, bezlitośnie bombardujących bębenki w uszach. Dziwnie przyjemne i sprawiające ulgę wydawało się tępe uderzenie iglicy pistoletu, kiedy magazynek został opróżniony. Na chwilę zapadła absolutna cisza. W knajpie wypełnionej dymem prochowym, dało się słyszeć spod stołów kobiecy szloch i bardzo cichą modlitwę.
Rudy zorientował się, że zabrakło mu amunicji. Przestał ciągnąc za cyngiel i rozejrzał się oceniając skutki swej gwałtownej reakcji. W odpowiedzi na jego ciekawski wzrok, po ladzie zaczęła turlać się butelka winna. Przetrwała grad pocisków, ale przewrócił ją kawałek odpryśniętego kufla. Przemieszczając się po całej długości baru, zrzucała co mniejsze kawałki szkła, aż wreszcie sama spadła na podłogę docierając do końca blatu. Grube szkło nie wytrzymało tego wstrząsu. Odpadło dno butelki a zawartość rozlała się barwiąc sporą przestrzeń na czerwony kolor. Kałuża rozciągnęła się powoli na posadzce, aż dotarła do stóp Rudego. Cofnął się o krok. Bardzo zły znak.