Ratchet & Clank: misja II: Marcadia, cz IV
- My to mamy szczęście… - Odparłem zaraz po tym, gdy połączenie przerwano.
- Lecimy? – zapytał Clank, patrząc na mnie, czekając na moją decyzję.
- A mamy coś do stracenia? – Odpowiedziałem pytaniem. Zaraz oboje zaczęliśmy ścigać się do naszego statku. Trochę rozrywki nigdy nie zaszkodzi.
No cóż… Jednak zbyt wielkiego szczęścia to my raczej nie mamy. Statek został „obwarowany” przez laserowców.
- I znowu oni… - Jęknąłem na widok tego wszystkiego. – Czy nie dość na dzisiaj? – Zapytałem, patrząc na Clanka.
- Najwyraźniej nie. – Odparł kompan.
- No… To wskakuj na plecy. Załatwimy ich razem, będzie łatwiej.
Nawet nie zauważyłem, kiedy Clank się wspiął. Znalazł się na moich plecach ekspresowo.
Założyłem rękawicę z robocikami na lewą rękę, w lewej trzymałem bicz plazmowy. Zaczynałem lubić tą zabaweczkę. Jednak zaraz włożyłem ją z powrotem do kieszeni, z plecaka wyjąłem pistolet daleko zasięgowy.
- Powiedz mi Clank… Dlaczego ja znowu nie wziąłem snajperki?
- Tego to ja nie wiem. – Usłyszałem głos kompana przy prawym uchu. – Rób, co do ciebie należy. – Zachichotał.
- No dobra, dobra. Nie wymądruj się. – Odparłem i przyłożyłem celownik do oka. Może trafię…
Jakoś udało mi się zestrzelić jednego. Dobrze, że te stworzonka są takie głupiutkie. Rozejrzały się tylko i znowu zaczęły maszerować.
Było ich mnóstwo.
Czas na ulubioną zabaweczkę. Wyrzuciłem „paczuszkę” z robocikami. Niemalże natychmiast zaczęły koło mnie skakać, jakby były z czegoś zadowolone.
- Nie koło mnie. Na nich. – Szepnąłem, wskazując robocikom cel. Te jednak nadal skakały, czekając na rozkazy. Ale ten przecież został wydany! – Claaank… - Jęknąłem. Wiedziałem, że on z tym może coś zrobić.
I faktycznie. Po paru minutach robociki pobiegły we właściwą stronę. Wyrzuciłem jeszcze jedną „paczuszkę”, by następne cztery pobiegły razem z poprzednimi. I to mi się udało. Na szczęście.
Niebawem droga do statku była otworem. Pobiegłem tam z Clankiem na plecach. Wskoczyłem do pojazdu, ściągnąłem go z pleców, posadziłem obok…