Przywilej bycia kochanką
Dla jednych kobiet to wygodny, luksusowy, bez zobowiązujący styl życia, dla innych dziwne, niespodziewane, niewyczekiwane zrządzenie losu, a dla mnie po prostu przekleństwo. Czy, aby na pewno? Zadaję sobie, po raz enty, pytanie czy może być coś pozytywnego w byciu tą drugą? Po długich latach rozmyślań, nieprzespanych nocy, łez i kontemplacji nie znalazłam jednej dobrej, trafnej odpowiedzi. Wciąż jej szukam, ale z biegiem czasu przybywa mi jedynie kolejnych niewiadomych. Zapomniałam już, co znaczy moralność… Dobro, zło, czerń, biel, szarość – Ja…
***
Jak w każdy piątkowy wieczór wybrałam się z moimi dwiema najlepszymi przyjaciółkami, również singielkami, na podbój warszawskich lokali. Lecz na początek obowiązkowa kolacja, ploteczki i kilka szotów z tequili, dla kurażu. Omówienie minionych dni przebiegło nam na wybuchach gwałtownego śmiechu oraz drobnych niesnaskach. Wszak nie lada wyczynem jest, by tak odmienne osobowości, jak my, mogły zawsze się ze sobą zgadzać.
Obrady tradycyjnie rozpoczęła 45 letnia Liza, elegancka prawniczka zaklęta w ciele klasycznej, blond piękności, o niezwykle specyficznych poglądach i upodobaniach. Kobieta doskonale wpisująca się w ramy i ideologię XXI wieku. Wyzwolona, odważna i dumna. Potrafiąca rzucić każdego mężczyznę do swych stóp, a przede wszystkim osoba, która nauczyła się wykradać życiu to, co ma najlepsze. ( Od niepamiętnych czasów zastanawiam się jak można egzystować z dnia na dzień i uwielbiać to?! Jak być tak niesamowicie samowystarczalną? I w końcu, jak celebrować akt fizyczny ponad bliskość? Nie znalazłam odpowiedzi, ale patrząc na Nią wiem, że jest szczęśliwa).
– Dziewczyny nie uwierzycie, kogo poznałam na siłowni! – Prawie wykrzyczała rozemocjonowana Lizka.
– Kogo? – Zapytała z ciekawością w głosie Szarlota.
– Adonisa! Boga, który zstąpił z niebios! Jednostkę wręcz doskonałą! – Perorowała dalej Liza.
– Zazdroszczę Ci Kochana, Ty, co chwilę poznajesz jakiegoś przystojniaka. Musisz mi zdradzić sekret, jak to robisz? – Odparłam z lekką nutą goryczy.
– Nic trudnego… Zarzucasz wędkę, łapiesz i wyciskasz, jak cytrynkę, a na koniec tylko pokazujesz, gdzie są drzwi. – Odpowiada pół żartem pół serio Liza.
– Jak możesz tak mówić?! – Z żalem pyta Szarlota.
– Normalnie, przecież mnie znasz… Jestem uczulona na słowo zobowiązanie…
– To odwrotnie ode mnie. – Stwierdziła lekko poirytowana Szarlot.
– Opowiadaj, co dalej? – Szybko zadałam pomocnicze pytanie, by odciągnąć koleżanki od nieuchronnej kłótni.
– W sumie nic ciekawego. Standardowo kilka nocy w moim apartamencie i fajerwerki wygasły. Szału i gwiazdek nie było, ale miło spędziłam czas i wyśmienicie się bawiłam. – Zmysłowo wyszeptała Liza, delikatnie oblizując usta językiem i puszczając do nas oko.
Szarlota od zawsze pragnęła oszałamiającego wesela, czułego partnera, trójki radosnych pociech, domku z ogrodem i wielkiego doga strzegącego posesji. Dla rodziny była skłonna poświęcić swoją karierę oraz pracę. Jej odwiecznym marzeniem był dom. Jej dom. Pomimo inteligencji, stałej, świetnie płatnej posady architekta, empatii i wrażliwości tego jednego nie udało Jej się osiągnąć. Ma 33 lata i nigdy nie czuła się, tak naprawdę kochana… Jednak wciąż wierzy, pragnie, marzy… ( Identyfikuję się z Jej żalem i obawą tego, iż pozostanie sama. Nie mogę jednak pogodzić się z faktem dlaczego, tak delikatna i dobra kobieta nie może spotkać odpowiedniego mężczyzny? Gdzie tu jest sprawiedliwość! Czy my kobiety nie potrafimy zatrzymać u swojego boku faceta…? Lecz to nie jest ważne, kiedy moja przyjaciółka codziennie płacze do poduszki, gdy kolejny drań odhacza pozycję na liście).