Que debemos pasar tiempo juntos. Tom I. Rozdział 24
- Nie wiem, może faktycznie przesadzam. Pójdę go poszukać.
- Zostań, na pewno zaraz sam wróci.
Tak też zrobiłam. Jednak mój niepokój wzrastał coraz bardziej. Po paru minutach Kacper wszedł do sali nieco smutny. Podszedł do mnie bez słowa i pocałował moje czoło. Wtuliłam się w niego pospiesznie. Po godzinie pożegnaliśmy się z Hipem i poszliśmy na krótki spacer po okolicy. Wszystko budziło się do życia. Wiosna to cudowna pora roku. To czas, kiedy możemy pomyśleć o budzącym się do życia świecie. Świecie, który odradza się po zimie niczym feniks powstały z popiołów. Widząc pojawiającą się w coraz większej postaci zieleń nasze serca napełniają się nadzieją i radością. Usiedliśmy na ławce w pobliskim parku. Przez długą chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Zapewne każde z nas chciało chłonąć panującą wokół atmosferę. Odezwał się dopiero po paru minutach.
- Przepraszam za moje zachowanie w szpitalu.
- Stało się coś?
- Nie, słoneczko.
- Dlaczego tak się zachowywałeś?
- Przypomniały mi się tamte chwile, kiedy...Tak się o ciebie bałem.
- Skarbie, to już jest za nami - to mówiąc przytuliłam go do siebie i pocałowałam czule. Cały drżał. Było w jego zachowaniu coś, co wprowadzało mnie w lęk.
- Wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko?
- Wiem. Dlaczego to mówisz?
- Bo widzę, że coś jest nie tak. I nie chodzi tylko o mój wypadek, prawda?
- Przepraszam. Tak to prawda.
- Powiesz mi, o co chodzi?
- Spotkałem tu dziewczynę, z którą kiedyś byłem. Była tu z dzieckiem…
- Coś mu się stało?
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć. Ona twierdzi, że to było moje dziecko.
- Było?
- Chłopiec dzisiaj zmarł. Widziałem akcję ratunkową. Miał poważną wadę serca. Straciłem syna.