Ptak, którego nie było ( koniec mojej książki )
- Nigdy nie mówisz poważnie.
- To może ty?
- Co – ja?
- Będziesz poważna, i opowiesz mi swoją historyjkę… Jak życiodajny muł nanosisz na wspomnienia i marzenia… Opowiedz mi swoją historyjkę, chowaną od lat w zakamarkach, w tych zabawnych kobiecych fatałaszkach. Już czas się przyznać kim jesteś… Ten smrodek roztkliwi mnie. Bądź, moja Kasiu, prężna w sobie jak stolec przed wypróżnieniem. Może – kiedyś zagadką byłaś? Opowiedz mi o tym. Wyrusz w swe ogromne kobiece pragnienie, w wielkie przeogromne pragnienie – w oko cyklonu. A potem się wyrzygaj na moją pierś. Bądź choć raz i ty poważna. – Był złośliwy, ale nie mógł inaczej.
- … Ty chyba nie lubisz ludzi – raczej stwierdziła niż zapytała. Miała ochotę powiedzieć mu co o nim myśli, ale zdała sobie sprawę, że to będzie żałosne widowisko, i tylko go rozbawi. Jej cichy głos nie wróżył nic dobrego ich dalszej znajomości.
- Dlaczego tak uważasz?
- … Odnoszę takie wrażenie. Dużo w tobie… skrywanej pogardy, i złości – wciąż mówiła cicho.
- Od kiedy tak uważasz? – Mateusza zaciekawiła ta opinia.
- Wydaje mi się, że czujesz się odtrącony. I już dawno coś się w tobie wypaliło. Pozostała ci ironia… i chyba niechęć do ludzi – próbowała wyjaśnić swe wcześniejsze słowa. – Trudno mi precyzyjnie opisać moje wrażenie co do twojej osoby. Czuję w tobie dużo złości, i pustki. A pogarda? Też czasami przewija się w twoich słowach.
- No proszę… i ani słowa o moim wielkim umyśle intelektualisty – Mateusz był rozbawiony. – To mówisz… odtrącony? A przez kogo?
- Nie sądzę, że to wina ludzi. Sam się odtrąciłeś, i od nich, i od siebie. Smakujesz samotność jak zdechłą żabę, i nie czynisz żadnego wysiłku, by iść do ludzi, by poczuć czyjąś bratnią dłoń, zabawić się… Skazałeś się na pustkę, i czujesz się rozgoryczony – mówiła z przekonaniem, jak lekarka o zdiagnozowanej chorobie.
- Oczywiście, do tak zwanych ludzi nie zaliczasz Alfreda, Łajzy i Biedronki? Masz na myśli porządnych obywateli, takich jak ty, czystych, nie trunkowych, chodzących do kościoła i do spowiedzi. Ale masz prawo tak myśleć – bawił się słowami. – Katarzyno… odtrącenie ma swój ciężar i każdy smakuje go na swój sposób. Nawet ty, niewinny polny kwiatuszku. Bywa i tak, że w końcu człowiek zapomina o czym marzył. Pozostają nam na obronę słowa, te puste, unoszące się w powietrzu balony w podróży po niedomówieniach, które zaraz pękają bez fajerwerków, po cichu. Bo w życiu są również ścieżki, które prowadzą donikąd. Są takie dłużyzny, które umierają nim dojdą. Przeżuwam cierpliwie ich smak i z łupin po nich wyłuskuję ciszę. Cóż… los jest garbatym zwierzątkiem. Lecz przecież żyję. Możesz mnie dotknąć, pomacać i zważyć. – Mateusz umilkł i zaczął się uważnie przyglądać twarzy Katarzyny. Gdy mówił, patrzył w nieokreśloną przestrzeń. W końcu się odezwał: - Za moim blokiem jest przedszkole. Kiedyś lubiłem tam chodzić z psem na spacer. I tylko przypadek sprawił, że przechodząc tamtędy, obok przedszkola, nie zostałem przyklejony gumą do żucia do sennych powiek dzieciństwa. Może, Katarzyno masz rację mówiąc, że sam się odtrąciłem od siebie? Może powinienem dać się przykleić do swego dzieciństwa, a nie być tylko dorosły, stary i wypalony?
- Ładnie mówisz, ale to tylko słowa – Katarzyna była poirytowana. Już dawniej zauważyła, że Mateusz lubił mówić, mówić… i to niewiele znaczyło. Jedyną jego bronią była ironia. Ale to za mało, by żyć i cieszyć się życiem.