Ola: cz.1- Tato?
Tak, to znowu ja. Czemu zawsze wypada na mnie? "Ola zrób to, Ola zrób tamto". Czasami mam ochotę normalnie...
-Ola Kochanie, zmyjesz tą podłogę dzisiaj? - mama jak zwykle nie zauważała nikogo innego w tym domu.
- Tak, już kończę. Coś jeszcze? - zapytałam z delikatną ironią.
- Przejdź się do sklepu po mleko.
Zgon.
Nie mam innego wyjścia. Sklep zamykają za godzinę, więc muszę się pospieszyć.Założyłam starą bluzę z napisem "PEACE", potargane trampki z wyprzedaży (moje ulubione) i jak zawsze nie modne- dziurawe jeansy.Trzy kroki przed domem przystanęłam. Przypadek?
- Masz ci los...- burknęłam pod nosem - Co za pech.
Moim zielonym oczom ukazał się Mateusz. Mój prześladowca.
- Hej, brzydulo! - wraz z tymi słowami ujrzałam mamę w oknie. Dziwne, że nawet nie zareagowała. - Chyba Ci włosy rdzewieją!- roześmiany, chwycił mój rudy warkocz.
- Puszczaj! Bo zawołam mamę! - zachowałam się jak dziecko, a przecież mam już szesnaście lat. - Aua! - rozpłakałam się krzycząc przeraźliwie.
- Dobra, dobra. Policzymy się w szkole rudzielcu!
Mateusz odszedł. Jego wysoką, smukłą sylwetkę przysłonił mrok.
Nie wiem czy zdążę przed zamknięciem sklepu. Biegnę. Niestety na darmo.
- No nie... - usiadłam załamana na schodach przed zamkniętym od dziesięciu minut sklepem. - Mama będzie wściekła...
- Przepraszam.. - w ciszy rozległ się zachrypnięty, męski głos - Potrzebujesz czegoś?
- Teraz to już nie ważne, dobrej nocy. - zaczęłam odchodzić cała zapłakana. Dalej czułam ból po szarpaninie Mateusza.
- Ale wyrosłaś... - hola, hola... Czy ja dobrze słyszę?
- Słu-, słucham...? - jąkam się ze strachu.
- Kiedy cię ostatnio widziałem... Byłaś... - przerwał, aby zakasłać - Byłaś taką kruszynką.
Zaczęłam się bać. Czy on mnie zna? Zapytać go o to? Biłam się z myślami. A może po prostu ucieknę...
- Ola, tak?- drążył nadal.
- Tak... Skąd pan mnie zna? - zaczęłam się cofać z nadzieją na ucieczkę. Co krok potykałam się o poluzowane sznurowadła.
- Zapytaj mamę, czy pamięta wakacje, a dokładnie datę... - zamyślił się. - 24 lipiec 1997 roku.
- Przecież... Ale... To dzień moich narodzin. Skąd pan... -głos nagle mi zadrgał.
- Zapytaj... - szepnął tajemniczy mężczyzna, po czym wsiadł na swój srebrno-czarny rower. Odjechał. Pozostawił po sobie niepokojącą zagadkę.
- A co to? - przed sklepem zauważyłam biały kartonik. To mleko. - Uf.. Jestem uratowana!
Ale skąd on wiedział? A jeśli to mój biologiczny ojciec? Może był rudy, ale ze strachu nie zwróciłam na to uwagi. Zresztą, przecież w takich egipskich ciemnościach nie dałoby się tego zauważyć.
Wracam do domu.