PRZEPROWADZKA
Usłyszała odgłos podjeżdżającego samochodu, trzask drzwiczek i kroki po żwirze, zbliżające się do drzwi. Pamiętała dzień, kiedy pierwszy raz ujrzała tę parę. Była w lesie, próbując znaleźć coś do jedzenia, nawet nie wiedziała, że za górką znajdował się ich dom. Poszła prosić o pomoc, opowiedziała im całą swoją historię. Ich zielono-oliwkowy dom ze strzelistymi oknami i bogatą ornamentyką robił wrażenie cudownej świątyni. Najbardziej podobał jej się ogród i sad z mnóstwem śliwkowych i wiśniowych drzew. Oczami wyobraźni widziała już swoje roześmiane aniołki, wspinające się po gałęziach, zatopione w delikatnym oceanie różowo kwitnących drzew. Czuła, że tu odnajdą spokój, po raz pierwszy uwierzyła, że może im się tym razem udać. Dziesięć dni temu umówiła się, że przyjadą i zabiorą dzieci, dając im nie tylko szansę przeżycia, ale również możliwość życia wśród dobrych i mądrych ludzi. Odgłos kroków zbliżających się do drzwi wyrwał ją z zadumy, usłyszała pukanie. Gdy otwierała drzwi wraz z gośćmi wpadły do domu roześmiane promienie słońca, rozświetlając ponure pomieszczenie i tworząc świetlisty tunel jako drogę wyjścia.
- My po dzieci – odezwał się mężczyzna. Podszedł do materaca i wziął delikatnie na ręce małego chłopca, jego żona pochyliła się nad dziesięcioletnią dziewczynką ze smutnymi oczami, podała jej dłoń, po czym skierowali się do wyjścia. Mężczyzna odwrócił się do kobiety i rzekł:
- Wiesz, że możemy iść wszyscy razem?
Kobieta wahała się tylko moment, później jej twarz rozświetlił uśmiech spełnienia i wraz z dziewczynką na ręku wkroczyła w świetlisty tunel nowej przyszłości.
Minęły trzy tygodnie. Pod obskurny barak podjechał radiowóz. Jakiś czas temu zbłąkany turysta, który schodził z gór, narzekał na smród unoszący się w okolicy obskurnego baraku. Otyły policjant wydostał się w końcu z samochodu. Miał już jechać do domu do dzieciaków i żony równie grubej jak on, kiedy dowiedział się, że to właśnie jemu przypadło sprawdzenie tego doniesienia. Wcale nie był z tego powodu szczęśliwy. Dzisiaj jego ulubiona drużyna footbolowa grała o wejście do pierwszej ligi, więc chciał to załatwić szybko. Barak stał na uboczu, nikt właściwie tutaj nie przechodził, prócz zdziwaczałych turystów, chcących obejrzeć polanę cudów lub zwykłych turystów, którzy się pogubili. Im bliżej podchodził do baraku, tym smród stawał się coraz bardziej intensywny. Zapukał, ale nikt nie odpowiedział. Odczekał chwilkę i nacisnął delikatnie klamkę, otwierając drzwi. Uderzył w niego taki smród, że żołądek wyrzucił z siebie wszystko, co od wczoraj zjadł. Po opanowaniu targającymi jego całe ciało wymiotami, udało mu się przez załzawione oczy zerknąć do środka. Na butwiejącym pomarańczowo-bordowym materacu leżała kobieta i jej trójka dzieci. Wszyscy byli w wtuleni w siebie, a na ich martwych twarzach zastygł uśmiech spełnienia, jakby wszyscy śnili ten sam sen.