Polityka - #1 Polityka Przemocy
- Get the fuck out.
- What, you get off here. Not you business. We ar’ buszzz… - wypowiadane słowo “busy” przyjemnie zawibrowało w kościach mojej prawej pięści. Nie wiem co mnie ogarnęło, gdy zobaczyłem jak jeden z tych skurwysynów na pokaz złapał kobietę za krocze. Ale wiem, że przyćmiło mi wszelkie zmysły i wszelką umiejętność logicznego myślenia. Od tamtej chwili absolutnie nie byłem sobą. Byłem reakcją. Reakcją na wszystko co się wokół działo, na wszystkie bodźce odebrane przez moje zmysły. Zapach, dotyk, słuch, wzrok, węch. Adrenalina. Tak, adrenalina robiła najwięcej…
Kobieta w jednej chwili doskoczyła do wózka i pognała z nim wpizdu. Drugi z tych kutasiarzy trzasnął mnie w mordę tak, że zatoczyłem się do tyłu co pozwoliło mi na spostrzeżenie, iż angole stoją jak pizdy z marmuru. Prawdopodobnie też by mnie tak wryło, bo gdy ułamek sekundy później zwróciłem się w stronę świętej trójcy usłyszałem strzał, zobaczyłem błyśnięcie, furię na zakrwawionej, ciapatej mordzie, oraz poczułem paraliżujący ból lewego barku. Za to brat bliźniak lewego barku, czyli bark prawy wystosował już odpowiedni ruch ręką, która wytrąciła pistolet z dłoni agresora. Ciężki, prawy but przestawił kolano tego skurwysyna, który zgiął się w pół, co pozwoliło mojemu lewemu kolanu na zaparkowanie na jego buźce. Było w tym wszystkim mnóstwo szczęścia. Pozostali dwaj przez moment wyglądali na zszokowanych; po pierwsze oddanym strzałem, po drugie obezwładnieniem tego palanta.
Zanim ten ciulas przewrócił się na mokry asfalt rzuciłem się na ziemię ciągle patrząc na przeciwników. Wcześniej kątem oka zauważyłem gdzie ląduje broń. Nie było w tym wszystkim żadnego mojego udziału. Działały zmysły. W locie poczułem kopniak, który trafił prosto w przeponę. Ledwie łapałem oddech… Chyba w ogóle wtedy nie oddychałem… Prawa ręka wyprostowana, broń skierowana między koślawe oczęta pana Alladyna. Lewy bark jak gdyby obsiadły go mrówki, które popierdalały po całym torsie gryząc i szczypiąc.
- Nawet nie podch… Stay where you’are.
Miał ręce częściowo skierowane do góry. Drugi ciulas czaił się zaraz za nim, lewa ręka wewnątrz kurtki. Ciapaty na muszce powoli posunął się w moim kierunku, zrobiłem krok w tył by pozostać w bezpiecznej odległości. Kolejny krok. Następny. Szepnąłem:
- Don’t…
Za plecami małe kontenery na śmieci, kompresor i odkurzacz samochodowy. Gdzieś po prawej Audica. Gdy tylko dotknąłem plecami kontenera pierwszy z ciapatych rzucił się na ziemię, a drugi wyjął spluwę…
… strzał…
… , która stuknęła o mokry, zimny asfalt. Kawałki mózgu ciapnęły na twarde podłoże, a krew radośnie tryskała nareszcie mając dostęp do niezliczonej ilości tlenu. Rozsunęły się drzwi stacji z których wyjrzał ochroniarz. Pierdolony ochroniarz, który zdjął swój pas w czasie służby i nie mógł nawet rzucić w napastnika gumową pałką. Mignął tam i z powrotem - już w pełnej krasie, dzierżąc gaz pieprzowy. Co z tego, skoro w międzyczasie popierdoleniec leżący na ziemi złapał za broń i posłał za mną kulkę? Trafił w kontener. Nie mógł wycelować szybciej niż ja, skoro musiał najpierw podnieść broń. Oddałem strzał. Celny. Teraz do kolekcji, dwa puste łby na ziemi.