Płaszcz, cz.2/3
cd.
W ten sposób Janek nie tylko dostał kilka dni urlopu, ale i niespodziewanie dla siebie mógł szczycić się nowiutkim, zimowym wojskowym odzieniem. Dumny jak paw, a właściwie jak wyelegantowany generał na uroczystej defiladzie, w wyjściowej kurtce mundurowej, w wyprasowanych spodniach z kantem jak ostrze noża i w płaszczu jak spod igły wyruszył w drogę na wesele.
Do przebycia miał około czterdziestu kilometrów, wyszedł więc bardzo wcześnie, jeszcze długo przed świtem zimowego poranka. Część drogi szedł, kilka razy podwieźli go chłopi jadący furmanką. Ostatnie kilometry, już za Kartuzami, maszerował raźno, aby się rozgrzać przed dotarciem na wesele – dzień był słoneczny, ale mroźny.
Wczesnym popołudniem dotarł prawie do pierwszych opłotków wsi, przez którą przebiegała polna droga. Nazwy miejscowości nie było, nie wiedział, czy dotarł już na miejsce weseliska. Przystanął i rozejrzał się. Kilkadziesiąt metrów dalej dojrzał trzech młodych osiłków siedzących na ławce pod płotem na wpół zrujnowanego domostwa. Było to pierwsze obejście przy drodze, wyglądające na opuszczone. Młodzieńcy znaleźli prosty sposób na utrzymanie chwilowej ciepłoty ciała w mroźny dzień – raczyli się z dużej butelki płynem o mętnej barwie, podając ją sobie z ręki do ręki. Byli już wyraźnie podchmieleni. Sposób na rozgrzanie złudny, a nawet niebezpieczny w dłuższym przedziale czasu, ale oni nie wyglądali na takich, którym główki przegrzewają się od nadmiaru myślenia. Przegrzewały się, ale z bardziej prozaicznej przyczyny; nawet czapki zsunęli zawadiacko do tyłu, aby schłodzić łepetyny. Interesowało ich najwyraźniej tylko „tu i teraz”.
Nie wyglądali też na dobrze ułożonych partnerów do rozmowy z obcymi. Janek rozglądnął się bacznie po okolicy. Niestety, nikogo innego, bardziej zdolnego do udzielenia odpowiedzi, w pobliżu nie zauważył, a następne zabudowania stały dalej, za miejscowymi pijaczkami. Mógł ich ominąć, ale musiałby skręcić w bok i przedzierać się przez zaśnieżone pole. Zresztą jeden z nich zauważył już obcego i trącił w bok kompana, wskazując na Janka. Widocznie nieznajomi byli rzadkimi gośćmi w tej okolicy.
Zdecydował się. Nie mógł już stać dalej w miejscu, zdradzając swoją niepewność. Ruszył szybkim krokiem w ich kierunku. Podszedł i pewnym głosem zapytał:
– Dzień dobry, panowie. Idę do wsi Garcz, po waszemu chyba Gorcz. Czy dobrze trafiłem?