Piękna Helena
- Tak… Biegłem i przewracałem się…
- No, ale żona urodziła?
- Tak.
- W domu? A pana nie było?
Znowu milczenie.
Wyobraziłem go sobie w tej scenerii. Noc, białe zaspy i jego rozwichrzone włosy upadające w śnieg, a nad śniegiem połyskująca łysina na której lśnił poblask Księżyca. A on podnosi się, biegnie, upada i tak dalej… Stłumiłem w sobie śmiech.
- Nie jest pan rozmowny – stwierdziłem. Spojrzałem na zegarek. Było już późno.
- Niech mi pan pomoże – znowu poprosił.
- A jak pan to sobie wyobraża?
Milczał.
Nasza rozmowa nie miała sensu. Coś mnie jednak zatrzymywało.
- Naprawdę jest pan malarzem? – chciałem tylko, by cokolwiek mówił.
- Tak.
- Maluje pan portrety? A pejzaże?
- Tylko portrety.
- Długo pan maluje?
- Długo.
- Namaluje pan mnie?
- Przecież powiedziałem…
- A kiedy?
Nie odpowiedział.
-… Tak z pamięci?
- Tak…
- Powiedział pan, że moja twarz jest interesująca. To ciekawe… Co pan w niej widzi?
- Jest pan dobrym człowiekiem.
- Naprawdę? Skąd ta pewność?
- Widzę…
- To niewiele wyjaśnia. Proszę coś więcej powiedzieć.
Milczał.
- No dobrze… A pokaże mi pan ten portret?
- Tak.
- Przecież się nie znamy. Jak go zobaczę? Może na wystawie? Ale gdzie?
Cisza.
- Trudno się z panem rozmawia.
Spojrzałem na niego bezbarwnym wzrokiem, a potem ruszyłem w kierunku ulicy, i zatrzymałem się. Było cicho, żadnego ruchu. Nie wiedziałem już, czy mam odejść, czy pozostać. Znowu coś ciężkiego przemieszczało się we mnie.