Pięć minut
- Jesteś obrzydliwy – powiedziała. A po chwili, znowu: - Tak. Jesteś obrzydliwy.
Przyglądałem się sztucznej szczęce, którą wyjąłem z ust, i czegoś w niej szukałem. Nie przeszkadzało mi, że jesteśmy w kawiarni. Włożyłem ją do szklanki z piwem, szklankę uniosłem do góry i obserwowałem grę światła załamującego się w piwie, i samą szczękę. Była piękna. Piwo dodało jej uroku.
Powoli wypiłem spory łyk. Odstawiłem szklankę i powiedziałem:
- Masz racje. Jak zawsze. Jestem obrzydliwy. Ale… czy nie uważasz, że moja szczęka jest piękna? Właśnie teraz, gdy tkwi w szklance z piwem? Gdy trzymam ją w ustach, nie można jej podziwiać. No powiedz… Jest piękna?
Bawił mnie wysiłek z jakim starałem się poprawnie wymawiać słowa. Zacząłem żałować, że moja dolna szczęka też nie jest sztuczna.
Ponownie uniosłem szklankę i lekko ją przechylając patrzyłem z góry na płyn perlący się, omiatający szczękę bąbelkami i zawirowaniami.
Brak odpowiedzi nie zdziwił mnie. Nigdy nie potrafiła odpowiedzieć na ważne dla mnie pytania.
Wypiłem piwo, wyjąłem szczękę i z cmoknięciem usadowiłem ją na swoim miejscu.
- Masz ochotę na lampkę koniaku? Ja stawiam – patrzyłem na jej sztywną twarz z ciekawością.
Milczała. Uniosła filiżankę z kawą, wypiła łyk, odstawiła ją i spojrzała na mnie chłodno i z pewną wyższością, przeplataną jeszcze dziwnymi zawirowaniami. Może wplątała się tam odrobina zawodu, i jakiegoś żalu?
No, no! – pomyślałem – Moja żona poczuła się dotknięta. A jeśli tak, to moja sztuczna szczęka zrobiła na niej wrażenie. Przynajmniej ona.
- Chyba mnie nie zostawisz? – uśmiechałem się idiotycznie, ale bez ironii – Nie musisz przejmować się ludźmi.
- Owszem! Przejmuję się ludźmi. Mając takiego męża.
- No właśnie. W końcu jesteś moją żoną… Chyba jednak zamówię po koniaku.
Wstałem i podszedłem do baru. Żona była odwrócona do mnie plecami, więc zamówiłem dodatkowo setkę żubrówki. Sprawdziłem czy nie patrzy, i wypiłem duszkiem.
Po chwili siedziałem przy stoliku i rozglądałem się, zadowolony.
- Jak widzisz, już nie bawię się szczęką. Może byś mnie pochwaliła – żubrówka miło rozgrzewała żołądek, robiło się przyjemnie.
- Nigdy się tak nie zachowywałeś.
- Zachowywałem się o wiele gorzej. Popatrz na mnie. Czy ja wyglądam na porządnego człowieka? – starałem się mówić z powagą.
- Mam wątpliwości czy jesteś porządnym człowiekiem. Dobrze wiesz. Ale nie chcę o tym rozmawiać.
- Wątpliwości? A ja myślałem, że ich nie masz.
- Skoro już się nie bawisz swoją szczęką, to chcę tu posiedzieć w spokoju. Nie mam ochoty na kłótnie.
- To dobrze. Bo i ja nie chcę się kłócić. Poza tym, nie ma o co.
- Tak?... To uważasz, że wszystko jest w porządku?
- Wszystko? Wszystko może nie. Ale dzisiaj? Przecież widzisz… Ludzie grzecznie tu siedzą, piją kawę, piwo, rozmawiają albo milczą. Wszystko jest w porządku. My też… Siedzimy sobie, pijemy, i nie mamy ochoty na kłótnie. Sądzę, że dzisiaj jest w porządku.
- Nawet dzisiaj nie jest w porządku.
Paliła Marlboro, zaciągając się głęboko. Niedawno obcięła sobie włosy i wyglądała o wiele ciekawiej… I była tego świadoma.
Gdy chciała, potrafiła być ładna, z taką słodką i ciepłą bezmyślnością. Gdy zapominała. Gdy była sam na sam ze sobą.
- To co? Mówisz, że nie jest w porządku? Nawet dzisiaj? A kiedy jest w porządku? Powiedz. Przecież ty wiesz. Wyjaśnij mi… Niech wreszcie się dowiem. No… słucham.
- Nie błaznuj.
- Tylko tyle?
- Z tobą nie można poważnie rozmawiać.
Pomyślałem, że niepotrzebnie piłem. Trochę mnie mdliło. Wiedziałem, że druga setka nic nie da, ale teraz jej potrzebowałem. Bo w końcu, to wszystko było takie obrzydliwe. I to było najgorsze, że nie widziałem w tym niczyjej winy. To znaczy, jakiejś znaczącej.