Pan Szalony (cz.3) (chyba lepsza niż pozostałe)
nym, ale zaklęciem.
- ...Co? Jak? - spytałem trochę ogłupiony.
- Byłeś przestraszony, więc miałeś podniesiony i wyższy głos. A to co wtedy powiedziałeś, plus do tego mój kyanvilo trzymany w rękach, zbiło się w całość, tworząc nieznane zaklęcie! Świetnie! Gdyby nie ty, dalej była bym skamieliną! Dziękuję Cię! - słowa wypowiedziane radośnie i szybko dotarły do nie dopiero, kiedy dziewczyna obielą mnie i mocno ścisnęła. Nie miałem za bardzo czasu na reakcję, bo po chwili znów staliśmy obok siebie, a Szerli przyglądała mi się z uśmiechem.
- To jak? Kontynuować wyjaśniania? - zapytała wznawiając szybki chód.
- Jasne. Na czym stanęło?
- Chyba na magach.
- Yhym – przytaknąłem - Inny mag Ciebie uwięził w tym kamieniu? - zanim zdążyłem ugryźć się w język, słowa same się stały. Nie chciałem pytać o jej prywatne sprawy, skoro zauważyłem, że to ją smuci.
- Ymm – skinęła lekko głową – Oni są bardziej niebezpieczni niż się wydaje. Wpisują niby tylko stany, ale niektórzy zapominają, że stanem jest też śmierć – objęła rękami książkę. - Haha, na pierwszej stronie mojego pamiętnika znajdują się tylko dwa słowa „urodziłam się”. Trochę przeraża mnie myśl, że na ostatniej stronie, albo może nawet nie, pojawi się kiedyś zwrot „zginęłam”, albo „zabito mnie”. - Szczerze, nie wiedziałem jak zareagować na te słowa. Przez jakiś czas szliśmy w milczeniu. Zaczynało mnie to już trochę irytować.
- Ejjj, a jak myślisz, czy w moim kyanvilo opisane jest moje prawdziwe życie, czy to z tond? Bo jakoś się tu znalazłem, w końcu mówiłaś, że szedłem i upadłem. Yhhh, i czy w ogóle istnieje...
- Prawdziwe życie? Nie rozumiem. Wyjaśnisz mi to?
- Chyba...
- A co do kyanvilo, to musi istnieć, inaczej byś tu nie stał.
- To chyba dobrze. Z mojej strony wyglądało to następująco: - opowiedziałem jej całą historię, starając się nie pominąć żadnych szczegółów, z chwili, kiedy „umarłem”. Przez cały czas słuchała uważnie.
- Chyba mam teorię, co do twojego znalezienia się tutaj – powiedziała kiedy skończyłem – Później Ci opowiem.
- Dlaczego nie teraz? - spytałem nieco rozczarowany.
- Widzisz, gdzie jesteśmy?
Odwróciłem wzrok od dziewczyny i szybko się rozejrzałem. Podczas rozmowy pokonaliśmy spory kawałek drogi i staliśmy teraz przed początkiem ciemnego lasu. Drzewa w nim były wysokie i bardzo grube, o korze w kolorze czerni. Mógłbym przysiąc, że liście, choć o zbliżonej barwie do kory, lśniły się lekkim fioletem.
- Mieszkasz w lesie, czy za lasem? - spytałem niechętny do wejścia w gęstą puszczę.
- Ymm, mój dom powinien stać na jego drugim końcu. Lekko w głębi.
- Dużo ludzi mieszka w lesie?
- Nie, ale z tego co pamiętam, ma innych mieszkańców.
- Jakich? - przyjrzałem się podejrzanie ścianie lasu.
- Kiedyś były w nim wilki, sarny, lisy i inne stworzenia leśne. Ale wilki nigdy nie atakowały ludzi. No chodź! Nie ma co odwlekać. Mieszkałam w tym lesie od małego i nigdy mnie nic nie zaatakowało – powiedziała ruszając przed siebie. Dotrzymywałem jej kroku. - Nie ma się czego bać.
- Nie to, że się boję chodzić w nocy po lesie, ale wolę być przygotowany na głodnego wilka. Raczej nie mamy do obrony nic, oprócz mojego scyzoryka? - wyciągnąłem nożyk z kieszeni materiałowych spodni. - Tak poza tym... Ile lat byłaś częścią kamienia?
- Jeśli się nie pomyliłam przy liczeniu – zawahała się przez chwilę. - To będzie dobre z dwanaście lat.
- Naprawdę chc